"Hrabina Marica" Imre Kalmana w reż. Pawła Aingera w Operze Krakowskiej w Krakowie. Pisze Łukasz Gazur we Wprost.
Gdy na świecie triumfy święci musical, operetka wydaje się jego brzydszą, niedzisiejszą siostrą. By ją wystawiać, zdecydowanie trzeba mieć na nią pomysł. W przeciwnym razie rozbija się o próg nijako-ści. I tak jest niestety w tym przypadku. Dzieło z 1924 r. rozbrzmiewa kilkoma szlagierami, które na stałe weszły do kanonu, jak węgierskie czardasze i cygańskie rytmy ("Graj, Cyganie") zestawione z modnym wówczas kankanem i fokstrotami ("Ach, jedź do Varasdin"). Czyli niby przepis na sukces - przynajmniej muzyczny. Gorzej, gdy to wszystko ubrane zostaje w kiczowate, źle dobrane stroje - zwłaszcza te tytułowej hrabiny, i wpisane w przeciętną, nijaką, zupełnie nieoperetkową scenografię. Do tego niestety niespecjalnie dobrze wypada skądinąd świetna śpiewaczka operowa Wioletta Chodowicz jako Marica. Jej typ głosu chyba niezbyt dobrze radzi sobie w tak lekkim repertuarze. Świetnie zaprezentował się za to zaprawiony w operetce Janusz Ratajczak (Hrabia Tas