Nie rozumiem zamieszania wokół nowej płyty Marii Peszek. Z jakiegoś powodu grafomańskie rymowanki z "Marii Awarii" jednych oburzają, a innych - co chyba jeszcze bardziej osobliwe - zachwycają - pisze Michał Raińczuk w portalu Kulturaonline.pl
Jestem fanem pieprzoty, słowa wymyślonego przez Peszek na potrzeby "Miasto Mani", debiutanckiej płyty sprzed trzech lat. Podobała mi się muzyka z tamtego krążka, napisana w lwiej części przez Waglewskiego seniora. Do "Miasto Mani" zraziłem się dopiero, kiedy zobaczyłem promujący ją "spektakl", podczas którego Peszek nie ograniczyła się, niestety, do zaśpiewania ładnych przecież samych w sobie piosenek, tylko na siłę próbowała nadać im teatralnego wyrazu. Pal sześć sens jej ówczesnego podskakiwania i turlania po scenie, w pamięć zapadły mi głównie krótkie, acz błyskotliwe, monologi, którymi Peszek urozmaicała przerwy między utworami. W zachwyt wprawiał szczególnie wers: Zimno tu jak w kostnicy, najadłabym się pizzy. Peszek nagrodzono brawami, ja wyszedłem z sali z nowo nabytą alergią. Już po "Miasto Manię" nie sięgnąłem. Od tego czasu minęły dwa lata z hakiem. I znowu dzieje się coś dziwnego. Dziennikarze popularnych mediów z