Sceneria ma w sobie coś z plastycznego performance. Pod oknem w niewielkiej salce dwie ubrane na biało postacie, my na przeciwko nich w rzędach stłoczeni. A między nami dzieląca nas od placu przyszłej gry żelazna konstrukcja z magiczną białą kulą u szczytu, która, "zagra" dopiero w ostatnich, najbardziej dramatycznych scenach spektaklu.
Dla kogoś, kto przed przedstawieniem zapoznał się ze sztuką, największym zaskoczeniem jest tak radykalne uwspółcześnienie jej. Sirera widział ją w splendorze wnętrz osiemnastowiecznego pałacu i w czasach potęgi wszechmożnej arystokracji, które bieg zdarzeń na scenie czyniły bardziej prawdopodobnym. Oto aktor, czyli jak się to wówczas mówiło komediant, zgłasza się na wezwanie do wielkiego pana markiza. Zamiast niego jest tylko służący. Ale już po chwili okazuje się, że to nie on, ale uciekający się do gry w przebrania sam pan markiz - Zbigniew Grochal. I zaczyna się między nimi gro w teatr, i gra o życie. A przede wszystkim wpisany w nią dyskurs o granicach fikcji i rzeczywistości w teatrze, w aktorstwie. Przedstawienie na Scenie Nowej ma dwóch tylko aktorów. A ról w nim i zadań aktorskich tyle, że można by nimi obdzielić niejeden jeszcze spektakl. Takie jak ta dwuosobowe sztuki w pełni sprawdzają się właściwie tylko pod warunkiem konce