"Biesiada u hrabiny Kotłubaj" w adapt., reż. i wykonaniu Ireny Jun w warszawskim Teatrze Studio. Pisze Piotr Gruszczyński w Tygodniku Powszechnym.
Tyle się mówi dziś o słowie w teatrze. Się mówi. Słowa, słowa, słowa. Mało kto jednak potrafi słowo w teatrze ożywić. Uczynić wartością, istotnym bytem. Słowo to jeden z głównych tematów teatralnej wojny, jaka toczy się w naszej krytyce i, pożal się Boże, życiu teatralnym. Doszło nawet do paranoidalnego przeciwstawienia teatru słowa i teatru, w którym się rozbierają. Duby smalone, wypisywane przez profesorów w poważnych periodykach i magistrów w niepoważnych gazetach, nadają się wyłącznie na słowa piosenek śp. Piwnicy pod Baranami. Ale nie o wojnie ma być ten tekst, lecz o pokoju, a nawet spokoju, jaki niesie ze sobą słowo dobrze postawione. Rzecz dziś rzadka nadzwyczajnie, gwarantowana w jednym bodaj teatrze. Jednoosobowym. U Ireny Jun (na zdjęciu). Pamiętam niezatarte wrażenie, jakie dawno temu zrobiły na mnie Ballady i romanse Mickiewicza, niestrudzenie wożone przez aktorkę po Polsce (kto dziś wozi po kraju co innego niż daj