EN

22.04.2024, 13:01 Wersja do druku

Gra snów

„Gra snów” Augusta Strindberga w reż. Sławomira Narlocha w Teatrze Narodowym w Warszawie. Pisze Rafał Turowski na stronie rafalturow.ski.

fot. Marta Ankiersztejn/ Archiwum Artystyczne Teatru Narodowego

To osobliwe przedstawienie. Z jednej strony mamy bowiem widowisko jak się patrzy, z muzyką na żywo, złożonymi układami choreograficznymi, starannie przygotowanym kostiumami, z drugiej jednak – odniosłem cień wrażenia, że spora skądinąd obsada po prostu dusiła się na tej scenie, dodatkowo ograniczonej przez scenografię. Z innej jeszcze strony patrząc – mamy dość swobodnie złączone ze sobą sceny i tekst - będący mieszanką baśni, moralitetu, lovestory, szekspirowskiej nieledwie tajemnicy, refleksji nad aktorstwem - podlany czy też raczej skąpany w bardzo onirycznym sosie. Wychodząc z teatru miałem głębokie poczucie przebodźcowania, dziś - już po chwili namysłu – wciąż nie jestem w stanie napisać jednoznacznie, o czym ów spektakl traktował, choć poszczególnym scenom nie braku komunikatywności zarzucić nie można. 

Jednak obejrzałem tę Grę snów bez bardzo głębokiej idiosynkrazji, bo spektakl broni się muzyką. Songi - do słów reżysera - napisał Jakub Gawlik i są to utwory porywające. Jak się jednak mają do tekstu Strindberga i czy Strindberg koniecznie dziś wymaga takiego czy innego komentarza?

Czytam, że Gra snów mało komu „wychodzi”, pewnie dlatego jest rzadko pokazywana. Ostatnie wystawiane z sukcesem stołeczne przedstawienia dawał w 1978 Teatr Współczesny, wtedy reżyserował Maciej Prus, a rolę Oficera grał Jan Englert. Tamten spektakl oparty był wyłącznie na dialogach i cieszył się dużą popularnością – dowiadujemy się z dostępnych recenzji.

Teraz jednak czegoś zabrakło, a może raczej – czegoś było zbyt dużo.

Tytuł oryginalny

GRA SNÓW

Źródło:

www.rafalturow.ski/teatr

Link do źródła