Spektakl staje się obliczalny, przewidywalny i emocjonalnie uboższy, choć Filip Frątczak robi wszystko, by zaprezentować całą paletę różnorodnych, nierzadko skrajnych stanów duszy hazardzisty - o "Graczu" w reż. Andrzeja Bubienia w Teatrze Miejskim w Gdyni pisze Anna Bielecka-Mateja z Nowej Siły Krytycznej.
Andrzej Bubień za Dostojewskiego w Teatrze Miejskim w Gdyni zabierał się już raz - z dobrym skutkiem. Po pełnych namiętności i ambiwalentnych emocji "Braciach K." przyszedł czas na drugi raz, dający się określić tymi samymi epitetami, co pierwszy. I to właściwie największa bolączka "Gracza". Reżyserskie koncepty i skojarzenia, które dały zaczyn formowania się nowej sztuki, są właściwie w obu przypadkach takie same. Spektakl staje się przez to miejscami obliczalny, przewidywalny i emocjonalnie uboższy, choć Filip Frątczak robi wszystko, by zaprezentować całą paletę różnorodnych, nierzadko skrajnych stanów duszy hazardzisty. Tytułowy bohater to gracz wplątany w niszczącą i obezwładniającą siłę ruletki, której pionkiem staje się na żądanie ukochanej kobiety. O co więc naprawdę toczy się gra? Czy stawką w niej jest miłość, pieniądze, czy własne życie? Czy żądanie Poliny, by Aleksy wygrał dla niej fortunę, jest też rodzajem igra