Są w Polsce reżyserzy, którzy teatr traktują niejako instrumentalnie: służy im on do manifestowania własnej odrębności twórczej, do budowania autorskiej wizji świata, dla której to wizji literatura dramatyczna stanowi jedynie rodzaj niezbędnego pretekstu. Ma to oczywiście swoje konsekwencje estetyczne, po nich rozpoznajemy artystę i to niezależnie od tego, jaki krąg tematyczny akurat w danym momencie go interesuje. Jednym z takich reżyserów jest Jerzy Grzegorzewski, dyrektor artystyczny warszawskiego Teatru "Studio". Ostatnia premiera w "Studiu" "Tak zwana ludzkość w obłędzie" jest kompilacją fragmentów kilkunastu dramatów Stanisława Ignacego Witkiewicza, sam tytuł zaś zapożyczony został z ostatniej zaginionej sztuki autora "Pożegnanie jesieni". Powstała tym samym nowa jakość dramatyczna, tym razem - bo tak to trzeba ująć - autorstwa Grzegorzewskiego. "Tak zwana ludzkość w obłędzie" zrodziła się, jak przypuszczam z prostej konsekwencji: Grze
Tytuł oryginalny
Gra o czystą formę
Źródło:
Materiał nadesłany
Tak i Nie nr 42