To jestem ja. Od kilkunastu lat podczas kolejnych edycji Bydgoskiego Festiwalu Operowego wychodzę przed kurtynę z rodzajem mówionego felietonu. Przekazuję garść informacji, czasem coś wesołego, kilka słów o twórcach lub wykonawcach, niekiedy odrobinę historycznej retrospektywy. Wszystko to dla wytworzenia klimatu sprzyjającego odbiorowi prezentowanych spektakli. Nigdy nie pouczam, nie agituję, unikam dydaktyki i nachalnych sugestii. Ludzie tego nie lubią - pisze Sławomir Pietras w Agorze.
Rolę tę przejąłem po Andrzeju Matulu, świetnym dziennikarzu, kompetentnym krytyku, utalentowanym mówcy, cenionym przez festiwalową publiczność. Raz zdarzyła mi się niewybaczalna wpadka. Na otwarcie któregoś z poprzednich Festiwali dawano balet nieżyjącego już znanego polskiego kompozytora. Chcąc podkreślić, od jak dawna miałem do czynienia z jego muzyką, opowiedziałem, jak to jego wnuczka w moich czasach gimnazjalnych przyjeżdżała z pieśniami dziadka na koncerty szkolne. A ponieważ śpiewała jak wrona po grypie - ciągnąłem dalej - postanowiłem zostać dyrektorem teatrów operowych, aby położyć kres takim praktykom. Powiedziałem, rozbawiłem widownię, dostałem nawet brawka i zszedłem ze sceny przekonany, że mówiąc prawdę, nie uczyniłem nic złego. Wnuczka kompozytora pewnie dawno już nie żyje - myślałem - jako że koncerty te miały miejsce prawie pół wieku temu. Jakież było moje zdumienie, kiedy w przerwie zakomunikowano mi, że w trz