- Dla tancerzy czas zatrzymania jest dodatkowo niekomfortowy: my musimy być cały czas w formie. To poniekąd jeszcze jeden rodzaj presji. Z jednej strony wydaje się, że może warto skupić się na poszukiwaniu inspiracji albo "planu B" na swoje życie. Z drugiej strony: w każdej chwili możesz wrócić do pracy, chcesz więc być w szczycie formy - z Gosią Mielech, artystką freelancerką rozmawia Hubert Michalak w cyklu "Rozmowy na czas kwarantanny" w portalu Teatrologia.info.
- Jestem z koronawirusem od samego początku dość "blisko". Co masz na myśli? - Przez cały styczeń byłam w Tajlandii na urlopie, tam usłyszeliśmy, mój partner i ja, o tajemniczym wirusie, zaczęliśmy śledzić temat - ja nie aż tak bardzo, on mocniej. Później okazało się zresztą, że pierwszy tajlandzki przypadek wirusa rozpoznano w wiosce, w której byliśmy, wyjechaliśmy dwa dni po wykryciu pierwszej osoby zarażonej. Stamtąd poleciałam do pracy do Singapuru, gdzie przypadków choroby było już sporo - około setki. Dzisiaj nie wydaje się to wiele, ale gdy wirus dopiero się rozprzestrzeniał, ta liczba mroziła krew w żyłach, zwłaszcza, że Singapur jest mały. By przekroczyć granicę musiałam składać oświadczenia, że nie byłam w Chinach i że jestem zdrowa, mierzono nam temperatury, maseczki były obowiązkowe. Ale można było pracować w teatrach. Jednak dziwnym zbiegiem okoliczności rozchorowałam się. Musiałam w połowie pobytu odwołać