Odbyła się po "Katarzynie Izmajłowej" druga wielka premiera sezonu w Teatrze Wielkim w wielkiej Warszawie. To Bal maskowy Verdiego. Nie byłam na premierze - oglądałam przedstawienie bodaj dziewiąte z kolei w dniu 30 kwietnia. Dyrygował (gościnnie) Bogusław Madey - sprawujący zresztą od początku kierownictwo muzyczne spektaklu. Orkiestra wyczyniała rzeczy dziwne, sekcja dęta długo nie mogła się dostroić, cały zespół był jakby ciężką machiną dźwiękową, trudną do uciągnięcia, oporną na wysiłki solistów, zmierzające do narzucenia szybszego tempa akcji scenicznej i "kanałowej". Słuchałam i wstydziłam się. (Aleksander Bardini zdradził mi kiedyś swoje kryterium poprawności wykonawczej: "słuchać, oglądać i nie wstydzić się za nikogo"). Słuchając solistów odnosiłam wrażenie, że mistrz Verdi napisał wszystkim bardzo trudne partie (to już powszechnie znane kryterium niedoskonałości; słuchacz męczy się wraz z wykonawcą i podziw mies
Źródło:
Materiał nadesłany
Teatr, nr 15