Pewnego wieczora w ubiegłym tygodniu zgasło światło w dużej części Pragi. Nie byłoby to zjawisko nadzwyczajne, ale że objęło swym zasięgiem również Teatr Powszechny - stało się wydarzeniem kulturalnym. Obywatele zgromadzeni w oczekiwaniu na przedstawienie "Hamleta" gromkim aplauzem przyjęli propozycję odegrania sztuki przy świecach i tak rozpoczął się bardzo dziwny wieczór.
Półmrok usposabia do rozmyślań; migotliwe płomyki świec niepokoją; widzowie w korytarzach snują się niby mgliste mary; nie widzi się sąsiadów i nie jest się przez nich widzianym; rozpływają się w ciemnościach otoczki, zacierają grymasy i postury obywatelskiego życia. Ładunki płynące ze sceny gromadzą się w atmosferze sali i sumują w jedność anonimową, ale potężną. Z całego repertuaru światowego "Hamlet" najlepiej się nadaje, by pokazywać "każdemu stuleciu i epoce dziejów ich kształt i odcisk". W tej podatności na najróżniejsze interpretacje zarówno odtwórców jak i publiczności wydaje się tkwić tzw. zagadka "Hamleta". O co chodzi właściwie w tej sztuce? - Chyba zawsze o to, o co nam samym w danej chwili. Szekspirologia, też podległa zresztą modom i sezonom, głowić się może, o co chodziło w "Hamlecie" na jego premierze w r. 1601, może dostarczyć wielu cennych informacji o szczegółach, ale zasadniczej odpowiedzi muszą sobie sa