EN

28.02.2022, 10:13 Wersja do druku

Gorgonowa w skrawkach i strzępach

„Sprawa Rity G.” Jolanty Janiczak w reż. Darii Kopiec w  Teatrze Telewizji. Pisze Andrzej Dąbrówka w portalu Teatrologia.info

Przedstawienie trafiło do teatru poniedziałkowego Telewizji Polskiej jako dzieło zrealizowane w ramach Teatroteki Wytwórni Filmów Dokumentalnych i Fabularnych w Warszawie jeszcze w 2017. Powstało ono już po prapremierze Sprawy GorgonowejJolanty Janiczak wystawionej w Starym Teatrze w Krakowie w marcu 2015 w reżyserii Wiktora Rubina, nagrodzonej w roku następnym Gdyńską Nagrodą Dramaturgiczną. Kanwą sztuki i przedstawienia jest głośny proces kryminalny z okresu międzywojennego, w którym Ritę Gorgonową oskarżono o zamordowanie Lusi – siedemnastoletniej córki jej kochanka Henryka, i skazano najpierw na karę śmierci, zamienioną na osiem lat więzienia. (W Teatrotece tytuł dramatu Janiczak został zmieniony, gdyż identycznie zatytułowany jest film Janusza Majewskiego o tej sprawie, nakręcony w 1977.)

Witają nas kluczowe postacie, które będą rozgrywać ułamki swoich działań związanych z procesem. Przestrzeń ma sygnały pierwotnego miejsca zbrodni, ale jest to przestrzeń pamięci, w której są przechowywane składniki zdarzeń. Jest Lusia Zarembianka (Martyna Byczkowska) – ofiara zbrodni, która wymawia pierwsze słowa, i która cały czas żyje i przemawia, mówiąc też o swojej śmierci: „Najbardziej seksi jest nie to, że umrę, ale to, że nikt nie zrozumie mojej śmierci”. Jest podejrzana sprawczyni Rita Gorgonowa (Monika Buchowiec) w towarzystwie kochanka, u którego mieszka, jest jej sądowa obrończyni, Stanisława Temida Przybyszewska (Aleksandra Bożek), naprzeciw niej Sędzia, a w kącie izby Matka dziewczyny, zamknięta w szpitalu dla psychicznie chorych. Zjawia się zaraz główny świadek Staś (Kacper Olszewski), młodszy brat nastoletniej ofiary, który pierwszy widział co się stało: „Lusia zabita!”.

Następuje potem luźny ciąg epizodów, w których każdy z uczestników tamtej historycznej tragedii, zachowując wyglądy Lusi, Stasia, Henryka (Marcin Czarnik), szalonej Elżbiety Matki Zamkniętej (Izabela Dąbrowska), Rity, Sędziego (Andrzej Blumenfeld), Detektywa (Michał Bieliński), wypowiada różne kwestie niezwiązane z tymi charakterami. W takim dysocjacyjnym dialogu nie powstają role dramatyczne, pokazujące charaktery, tylko odbywają się się słowne ciągi mające słaby związek z toczącymi się swoim trybem zachowaniami, zwykle składającymi się na akcję dramatyczną, której na dobrą sprawę też nie ma, zastępują ją skrawki w postaci pojedynczych zachowań, niemających wpływu na siebie nawzajem. Tym samym wyczerpywana jest definicyjna niedramatyczność utworu scenicznego, który wtedy jest dramatem, jeśli pokazuje, jak postacie na scenie próbują wpłynąć na zachowania innych. Z przyjętej przez autorkę metody wynikają nonsensy, jak sugestia jakiegoś romansu Detektywa z ofiarą, czy Sędziego pijącego z całym towarzystwem szampana w sylwestrową noc po zabójstwie, z udziałem ofiary oczywiście.

To są wprawdzie uprawnione amalgamaty powstające w abstrakcyjnej estetyce pozbawionej spójności czasowej i mieszającej różne jej płaszczyzny, ale puszczeni w ruch na takiej karuzeli nie zaznamy niczego przyjemnego, mądrego, gorzkiego, zagadkowego, gdyż nie daje nam oparcia żadna logika, a w migocie asocjacji możemy tylko mrugać i otwierać zdumione oczy.

Ładnie to się nazywa w uzasadnieniu werdyktu konkursu dla dramatopisarzy : „Polifoniczna i dygresyjna struktura dramatu pozwala na współistnienie zwalczających się wzajemnie narracji.” Postdramatyczne wycinanki unieważniają reguły czasu i przestrzeni, pozwalają dowolnie komponować postacie wyzwolone z wszelkiego prawdopodobieństwa. Wynikiem jest poszatkowana czysta forma, z pozlepianych byle czym pretekstów. Od czasów Witkacego ta estetyka szerzy się na scenie, wyobcowując coraz większe rzesze publiczności. Na początku miało to urok właściwy absurdowi, żywiąc się i zadowalając widzów komizmem, ale kiedy przenoszone to jest na materiały źródłowo tragiczne, powstaje niesmaczna rąbanka. Jedynie rola Radioodbiornika (radio Szarotka z głosem spikera czytającego wiadomości i reklamy) pełni funkcję przypominania linii czasowej, na której się zdarzają fakty historyczne i te związane z tematem.

Oderwane od form prawdopodobnych, czyli podpatrzonych w rzeczywistości, malarstwo abstrakcyjne broni się subtelną kontemplacją walorów plastycznych, jak kształt i barwa. Może się do tego subtelnego trybu twórczości i odbioru odwoływać teatr tańca (na jakimś festiwalu przedstawienie zdobyło nagrodę w kategorii form muzycznych!). Jednak w dyscyplinach opartych na tekście i zachowaniach rezultatem jest nieskładne mamrotanie oderwanych haseł, które autor może włożyć na siłę każdej bezbronnej postaci. Na warsztacie słabym poetycko efekt jest ponury: zamiast polifonii lirycznych głosów mamy kakofonię wiecowych pokrzykiwań mających uprawdopodobnić ideologiczne przesłanie o „ofierze patriarchalnego systemu sprawiedliwości, ulegającego presji kołtuńskiego mieszczaństwa”.

Bezużyteczność grożąca abstrakcji wynika z braku związku z człowiekiem prawdopodobnym, a jeśli coś nie ma związku z człowiekiem, nie ma to sensu. Jeżeli zaś nie ma sensu, nie może być prawdą. „Prawdopodobnie to zdarzenie nigdy nie miało miejsca, ale jest prawdą” – głosi twórcze credo Amerykański Producent (Mirosław Zbrojewicz), reprezentujący w sztuce obecność i siłę mediów żerujących na takich skandalach. Szczególna rola tej postaci w sztuce polega na jej częstych kwestiach a part, przełamujących czwartą ścianę. Kiedy reżyserom znudzi się ta pusta sztuczka?

Słowa Producenta obnażają istotę nadużycia tej metody twórczej: polega ono na zerwaniu z prawdopodobieństwem, a jednocześnie podtrzymywaniu złudzenia, że mimo to można tworzyć prawdę. Prawda jest, owszem, produktem fikcji lepszym od kronikarstwa, wszakże pod warunkiem, że realizuje żelazne prawo fikcji sformułowane przez Arystotelesa: poezja jest ciekawsza od historii, gdyż nie jest związana jej ograniczeniami, jednak może mówić prawdę tylko dzięki temu, że porusza się w granicach prawdopodobieństwa. Wiem, wiem: Nie ma jednej prawdy – powiedzą zwolennicy tej metody. Tak: nie ma jednej prawdy – oczywiście z wyjątkiem tej, którą chcemy przemycić, my – natrętni, pretensjonalni przemytnicy.

Tytuł oryginalny

Gorgonowa w skrawkach i strzępach

Źródło:

„Teatrologia.info”

Link do źródła

Autor:

Andrzej Dąbrówka

Data publikacji oryginału:

24.02.2022