Pokazany podczas Dni Tischnerowskich spektakl "Śleboda. czyli cenniejsi jesteście niż wróble" warszawskiej Montowni toczył się wartko, jak podhalańskie przyśpiewki
Za chatę, wóz i bramy nieba służył stół. Reszta należała do aktorów. Wystarczyło założyć okulary i postawić kołnierz, by z górala przeistoczyć się w diabła. Święty Piotr - formalista, spisywał dane Bartka na niewidzialnej maszynie. Pan Bóg wywijał zbójnickiego w swoim białym garniturze i sandałkach. Drzwi zawarte, mogą zaczynać. Najlepiej modlitwą, przed przenośną kapliczką. Jak w Wieczerniku, mimo zamkniętych drzwi, zjawia się w chacie Pan Jezus. Pisze palcem po podłodze. Wyrok na Bartka. Nie za to, że kradł. Za to, że winę zrzucił na współtowarzyszy. A gdzie strach i obłuda, tam nie ma ślebody. Jezus usypia Bartka, kiedy ogarnięty szaleństwem, chce rzucić mu piaskiem w oczy. Bartek zasypia, śniąc sen o ślebodzie, czyli góralskim życiu. I tu też wszystko zaczyna się od jabłka i kuszenia. Od początku spektaklu zza kulis dochodził kobiecy głos. Kiedy chata zamienia się w Eden, a górale w jabłonie, kobieta tańczy wśród n