"Gorączka sobotniej nocy" w reż. Tomasza Dutkiewicza w Teatrze Muzycznym w Gdyni. Pisze Jan Bończa-Szabłowski w Rzeczpospolitej.
Gdyńska inscenizacja kultowego filmu sprzed lat nie porywa. Trudno zresztą, by było inaczej, skoro powstał spektakl jedynie poprawny. Kiedy wychodziłem z Teatru Muzycznego w Gdyni po "Gorączce sobotniej nocy" zaadaptowanej przez Roberta Stigwooda, nuciłem nie hity zespołu Bee Gees, które słyszałem na scenie w przekładzie Daniela Wyszogrodzkiego, lecz utwór Wojciecha Młynarskiego "Ogrzej mnie". Słowa "Memu ciału wystarczy 36 i 6, mojej duszy potrzeba znacznie więcej" brzmiały jak diagnoza spektaklu. A następne zaś: "Blada kuzynko, Melpomeno, jedną zagraną dobrze sceną rozpal, rozpal mnie" były jak prośba do reżysera i aktorów. A tu nic. Zupełnie nic. "Gorączka sobotniej nocy" to żadna tam gorączka, raczej totalne wyziębienie. Siedzę na najlepszym z możliwych miejsc i patrzę, jak na scenie "kombinują, badają czy pies to, czy to bies, a mej duszy radości ciągle brak". To już ostatni cytat z Młynarskiego, a teraz proza życia. Tytuł "Gorą