"Bajlandia" w reż. Grzegorza Łukowskiego w produkcji Gregart na warszawskim Torwarze. Pisze Jolanta Gajda-Zadworna w Życiu Warszawy.
Góra urodziła mysz. Były szumne zapowiedzi i rozbudzone apetyty, tymczasem "wielkie familijne muzyczne show" , czyli zapowiadana od kilku miesięcy "Bajlandia", okazała się rozdętym do granic możliwości balonem. Podczas premiery, 1 czerwca, najbardziej zawiedzione były dzieci. Ale i dorośli z trudem ukrywali zażenowanie. Świetlna scenografia i efekty, które miały rzucać na kolana, ginęły w przepastnej hali Torwaru. Muzyka reklamowana nazwiskami Leszka Możdżera, Andrzeja Smolika, Artura Rojka i Kayah zamiast tworzyć spójną całość, przybrała formę pojedynczych "numerów". Z wysiłkiem dopasowywała się do patetyczno-pacyfistycznego przesłania. Bezskutecznie zacierała nieudolne, rozrośnięte ponad miarę kwestie. Żal było słuchać, jak męczy się z nimi Krzysztof Kolberger. Baśniowe w "Bajlandii" okazały się przede wszystkim marzenia twórców o wielkim podboju familijnej widowni. Deklarowane w tytule tło przegrało ze zmilitaryzowaną wyobraźni