W salonie hrabiny Kotłubaj ucztują widma. Trupioblade twarze; szamerowane złotem mundury dworskie; zetlałe koronki balowych sukien. Kiedy mówią, nie zapominają o wibrującym, arystokratycznym "r", gdy śpiewają, to tylko żurawiejki albo "Gaude Mater Poloniae", jeśli tańczą, to wyłącznie mazura. Upiory naszej przeszłości. Wieczne pomniki "polskiej Formy" ulepione z arogancji, pychy, zaściankowych kompleksów i zwykłej głupoty spowodowanej zapatrzeniem się we własny, narodowy pępek. Podtrzymują swą widmową egzystencję spożywając ciało i krew żywych. Biesiada u hrabiny Kotłubaj w reżyserii Jacka Bunscha jest satyrą na naszą polską kapliczkę i protestem przeciw wionącej z niej "poezji grobów". Nieco mylący jest tytuł przedstawienia. Adaptacja Biesiady... tak bogato zinkrustowana została fragmentami innych utworów Gombrowicza, że tytuł powodzeniem mógłby brzmieć np. Witold Gombrowicz a sprawa polska. Z "Historii, Dziennika, Pamiętnika z okres
Źródło:
Materiał nadesłany
Teatr, nr 1/1991