Piszę dla przyjemności, zwykł był mawiać Gombrowicz, a przyjemność autora dawno już stała się udziałem czytelnika. I widza. Na warszawskich scenach można ją sobie teraz fundować w sporych dawkach, czas jest po temu i okazja niezwyczajna. Przypominanie współczesnych autorów polskich na 40-lecie PRL warszawskie teatry rozpoczęły pokazaniem pełnej trylogii scenicznej Gombrowicza. O ambitnym acz nudnym "Ślubie" we Współczesnym pisaliśmy, pora spojrzeć na dwa skrajne utwory - młodzieńczą "Iwonę" (1933) i późną "Operetkę" (1937). Nic łatwego, nic prostego nas nie czeka, czego teatry, niestety, nie sygnalizują widzowi, wydając ledwie ulotkę (Dramatyczny) lub efekciarski program "a propos" (Powszechny). Wszystko to jest przejawem swoistej nonszalancji w traktowaniu popularyzatorskiej roli teatru, a ta poza rozplenia się niebywale. Ale do rzeczy. Sztuka pierwsza i sztuka ostatnia. Bliźniacze w doprowadzeniu do absurdu teatralnego stere
Źródło:
Materiał nadesłany
Express Wieczorny nr 248