Nie róbcie ze mnie taniego demona!... Tego od rodaków żądał Witold Gombrowicz. W sumie - mało. Ściśle nie potrafię orzec, kto w finale skleconego przez Mikołaja Grabowskiego dzieła "Tango Gombrowicz" wyrecytował to zdanie, nie potrafię, bo na scenie patetyczne ciemności panowały, warg artystów nie widziałem, a do tego - mruczeli oni, mruczeli jak jeden, monstrualny kocur metafizyki. Artystów było czterech. Jan Frycz, Jan Peszek, Jerzy Trela i Krzysztof Globisz. Czterech różnych Gombrowiczów na scenie? Jeden zawsze pełny i w istocie niezmienny Gombrowicz, ale w różnych futerałach, w różnych ciałach i temperamentach? Nie. To był Gombrowicz rozchlastany na ćwiartki, rozłożony na czynniki pierwsze, rozpięty między biegunami, tępymi ćwiekami przybity do czterech skrajności. Nie róbcie ze mnie taniego demona!... Któraś ćwiartka wymrukuje tę prośbę, po czym jest koniec. Kurtyna i rozchichotane wiwaty rodaków zmiaż
Tytuł oryginalny
Gombrowicz też blondynka
Źródło:
Materiał nadesłany
Dziennik Polski nr 12