Wreszcie ktoś w teatrze odczytał potworność Gombrowiczowskiej wyobraźni. Zabawy formą - tak. Balet różnych stylów bycia, mówienia, scenicznych konwencji - tak, tak, oczywiście. Ale przecież Gombrowicz napisał "Ślub" także po to, by pokazać, jak świadomość ludzka grzęźnie coraz głębiej we własnym szaleństwie, jak - wyzwalając się od Boga, ancien regime'u, tradycyjnej moralności, rozlicznych wiar itd. - poszerza wokół siebie przestrzeń chaosu, pustkę, którą organizuje i utrzymuje w ryzach jedynie wola jednostki i napięcie rodzące się między marionetkami teatru jej wyobraźni. "Ślub" wystawiony ostatnio w warszawskim Teatrze Rozmaitości przez Wojciecha {#os#463}Szulczyńskiego{/#}, reżysera, dla którego Gombrowicz od lat jest osobistym problemem, ma - już w programie do spektaklu - dwóch duchowych ojców: Jana Błońskiego, który pierwszy tak radykalnie odciął sztukę od wykładni doraźnie politycznych czy historiozoficzny
Tytuł oryginalny
Gombrowicz Szulczyńskiego
Źródło:
Materiał nadesłany
Tygodnik Powszechny Nr 12