Antoni Libera, tłumacz i ceniony komentator dzieł Samuela Becketta, od wielu lat podejmuje jednoczesne próby inscenizowania dramatów tego legendarnego już dziś irlandzkiego awangardysty, który niepostrzeżenie stał się klasykiem i to takim klasykiem, który już od dawna "nie straszy" mieszczuchów, nie bulwersuje.
"Czekając na Godota", pierwszy, a zarazem najsłynniejszy utwór Becketta, ogląda się dziś już tylko jak intrygującą, bo wieloznaczną (i trochę... zwariowaną) komedię, ujawniającą zmienną i różnorodną naturę człowieka. Takie w każdym razie pozostaje wrażenie po oglądnięciu najnowszej interpretacji dokonanej przez Liberę w stołecznym Teatrze Dramatycznym. To nie jest zły spektakl, lecz przecież dziwnie zimny i obojętny, może właśnie dlatego, że próbujący uciec w stronę komedii i nadmiernej błazenady. Egzystencjalistyczny wymiar dramatu przez to wyraźnie osłabł. Cóż - wzruszymy tylko w finale ramionami - Godot znów nie przyszedł, ale to nie powód, by się zamartwiać. Tak widocznie być musi, takie są reguły gry, taki jest ten świat. Sławomir Orzechowski (Estragon) i Jarosław Gajewski(Vladimir) podają swoje kwestie szybko, niekiedy bezwiednie, z mechanicznym rytmem. Posiłkują się trochę techniką właściwą błazenadz