Ktoś próbował nas zniszczyć, zniechęcić do nas publiczność, twórców, artystów – to się nie udało – powiedziała PAP o publikacjach prasowych dotyczących rzekomych przypadków przemocy w Teatrze Fredry w Gnieźnie dyrektorka placówki Joanna Nowak. Jak dodała, medialna napaść tylko wzmocniła teatralną wspólnotę.
We wrześniu 2024 r. Gazeta Wyborcza opublikowała materiał pt. „Kiedy trwa próba, budzą się demony. Aktorzy teatru w Gnieźnie oskarżają męża dyrektorki o przemoc”. Tekst dotyczył przypadków przemocy, której względem współpracowników miał się dopuszczać aktor Roland Nowak. Oskarżenia formułowała była aktorka tego teatru Martyna Rozwadowska. Sytuacja w gnieźnieńskim teatrze była opisywana także w innych mediach lokalnych i ogólnopolskich.
Roland Nowak w rozmowie z PAP podkreślił, że nieprawdziwe prasowe publikacje zniszczyły go i przekreśliły jego czterdziestoletni dorobek zawodowy. „Media wydały na mnie wyrok bez prawa do apelacji” – powiedział. Dodał, że nie wierzy w to, że uda mu się odzyskać dobre imię.
Dyrektorka Teatru Fredry, żona Rolanda Nowaka, Joanna Nowak powiedziała PAP, że medialnym oskarżeniom przeczą wyniki wszystkich kontroli przeprowadzonych w teatrze po wrześniowej publikacji.
„To były kontrole zlecone przez nas i przez naszego organizatora - Urząd Marszałkowski Województwa Wielkopolskiego. Wnikliwą kontrolę przeprowadziła Państwowa Inspekcja Pracy. Poza tym, że działała u nas komisja antymobbingowa, przeprowadziliśmy też badania atmosfery pracy. Czekaliśmy na te wszystkie wyniki, żeby wiedzieć jak obiektywne organy oceniają całą tę sytuację - wszystkie są dla nas pomyślne. Teraz mamy konkretne podstawy, żeby mówić, że stawiane nam zarzuty były nieprawdziwe” - powiedziała.
W upublicznionych przez dyrekcję placówki wnioskach z audytu przeprowadzonego po artykule w Gazecie Wyborczej wskazano m.in., że w teatrze „na pewno nie występują powszechne zachowania o charakterze przemocy psychicznej czy fizycznej, o ile w ogóle występują, a zdecydowanej większości pracowników pracuje się bardzo dobrze".
Joanna Nowak przyznała, że sprawa mocno wstrząsnęła teatrem.
„Dla nas był to ogromny szok. Z prasy dowiedzieliśmy się, jakie straszne rzeczy się u nas dzieją. Głównym celem tych publikacji było zniszczenie teatru. Nie chcę teraz wnikać w pobudki, jakie kierowały osobami, które w tym wzięły udział. To, mam nadzieję, wyjaśnione zostanie w sądzie” – powiedziała.
Joanna Nowak poinformowała, że sprawy do sądu, poza nią i Rolandem Nowakiem, wnieśli także inni pracownicy teatru. Zapewniła, że „prywatnych pozwów jest bardzo dużo” - przeciwko Martynie Rozwadowskiej, ale i innym osobom, „które narzucają tę kłamliwą, oszczerczą i pomawiającą narrację”.
Dodała, że media od początku nie były zainteresowane poznaniem punktu widzenia teatru.
„Rozmawiałam z kilkoma dziennikarzami. Z moich wypowiedzi w mediach zostawały strzępy, a i tak każda publikacja kończyła się kolejnym atakiem. To był klasyczny medialny lincz” - powiedziała.
Dyrektorka zaznaczyła, że największy koszt publikacji prasowych poniósł Roland Nowak.„Naszego aktora zamordowano zawodowo, wykończono go psychicznie. Został przez media przedstawiony jako bandyta, przemocowiec. Po artykule w Gazecie Wyborczej ukazało się 250 komentarzy sugerujących, że należy go pobić, zabić, zniszczyć. Nie był w stanie pracować, dlatego w październiku wycofał się z pracy nad nowym spektaklem. Sprawa miała też wpływ na jego kontrakty filmowe, serialowe; został skazany, choć nie było procesu” - podkreśliła.
Na uwagę PAP, że w mediach o sytuacjach z udziałem Rolanda Nowaka opowiadają pod własnymi nazwiskami konkretne osoby, współpracujący w z nim w przeszłości aktorzy i reżyserzy, Joanna Nowak powiedziała, że główny wydźwięk artykułów był taki, że to w Teatrze Fredry dzieją się koszmarne rzeczy.
„Nie jestem w stanie odnieść się do wypowiedzi osób, które kiedyś znaliśmy, z którymi kiedyś pracowaliśmy. My zostaliśmy oskarżeni przede wszystkim przez pracownicę naszego teatru. Ona powiedziała, że to tu dzieje się i jest tolerowana przemoc. Jako dyrektor teatru w Gnieźnie odpowiadam: to nieprawda” – dodała.
Pytana o to, czy w jej opinii jako dyrektora teatru, pracodawcy Rolanda Nowaka, aktor jest trudnym współpracownikiem, osobą wybuchową, nie potrafi zapanować nad emocjami – co sugerowały opisy w prasie, powtórzyła: „w naszym teatrze nie było żadnej przemocy”.
„Nie było jej ani ze strony Rolanda Nowaka, ani ze strony innych aktorów, bo i inne osoby zostały pomówione o zachowania o charakterze przemocy, także seksualnej. Czytaliśmy w mediach, że tutaj się kogoś bije, że na próbach leje się krew. To absurd” – zapewniła.
Roland Nowak powiedział PAP, że po kolejnych medialnych oskarżeniach szczególne znaczenie miało dla niego wsparcie zespołu Teatru Fredry.
„To, co pisały media było tak bezczelnie nieprawdziwe, że zespół stanął całkowicie po naszej stronie. Cały czas mam wsparcie tej wspólnoty. Poza teatrem wokół mnie stworzono atmosferę obowiązkowego wykluczenia: nie wolno mi współczuć, nie można mnie bronić; jakiekolwiek próby moich czy naszych wyjaśnień obracano przeciwko mnie. Z żoną baliśmy się wychodzić do restauracji, do kawiarni, żeby nie spotkać kogoś, kto nas zaatakuje – bo przecież pod artykułami było wiele gróźb” – powiedział.
Według Joanny Nowak efektem publikacji prasowych miało być rozbicie zespołu Teatru Fredry i zniweczenie dorobku tej placówki.
„Pracowaliśmy bardzo ciężko, żeby zbudować naszą markę, stworzyć wizerunek teatru nowoczesnego, na poziomie, rozpoznawalnego w Polsce. To się udało. We wrześniu 2024 r. ten wizerunek rozleciał się na kawałki. Cała ta kampania miała też na celu zniechęcenie do nas widzów, zapraszanych reżyserów i aktorów. Mówiono nam: was już nie ma! Ale ostatecznie jest inaczej: żyjemy, pracujemy i tworzymy dalej. Choć nadal w mediach społecznościowych próbuje się atakować i zastraszać artystów zapraszanych do współpracy z nami” – powiedziała.
Przyznała, że po pierwszej serii publikacji atmosfera wokół teatru była fatalna. Pracownicy byli atakowani w mediach społecznościowych. Zespół z wielkim wysiłkiem zdołał doprowadzić do końca próby przygotowywanej wówczas premiery.
„Trudna sytuacja scaliła nasz poraniony i pokaleczony niesłusznymi oskarżeniami zespół. Dużo się teraz mówi o tym, że teatry mają stać się wspólnotami - nie powinny być np. folwarkiem dyrektora, emanacją ambicji artystycznych jednego człowieka. Mam tę satysfakcję, że w ostateczności, za sprawą medialnych ataków, nasza wspólnota tylko się wzmocniła” – podkreśliła dyrektorka.
Od grudnia w siedzibie Teatru Fredry trwa rozbudowa; aktorzy zmuszeni są grać poza macierzystą sceną, na scenach i estradach w Gnieźnie i w regionie. Zespół przygotowuje się do kolejnych premier i realizacji. Ma zaproszenia na festiwale i przeglądy, niebawem wystąpi też na Węgrzech.
PAP zapytała też Joannę Nowak, czy po artykułach opisujących ją jako dyrektorkę chroniącą męża - przemocowca nie myślała o zawieszeniu swojej funkcji do czasu wyjaśnienia sprawy.
„Nie miałam żadnego powodu, żeby się chować. Nikt z nas nie miał takiego powodu. Nie było też potrzeby zawieszania działalności teatru, zmiany rytmu, tempa jego pracy z powodu fałszywych oskarżeń” – powiedziała.
Pytany o to, czy prawdziwe są medialne opisy protekcjonalnego, lekceważącego bądź agresywnego traktowania młodych aktorów przez aktorów doświadczonych Roland Nowak powiedział: może tak było kiedyś.
„Zaczynałem pracę w latach 80. i wówczas w zespołach teatralnych były takie relacje. Teraz jest odwrotnie. Dziś to starzy aktorzy wolą nie dawać żadnych rad młodym, bojąc się ataku – bo pouczają, bo się mądrzą. Można powiedzieć, że tak było też i w przypadku interesującym media: to aktorka, która wyszła z oskarżeniami dominowała ludzi na próbach, na scenie” – powiedział.
Pod koniec stycznia zespół teatru rozesłał do mediów oświadczenie, w którym podkreślono, że opisywane w mediach sytuacje nie odpowiadają prawdzie. Pod oświadczeniem podpisała się większość pracowników instytucji.
W grudniu ubiegłego roku Martyna Rozwadowska otrzymała od dyrekcji Teatru Fredry w Gnieźnie wypowiedzenie. Joanna Nowak powiedziała PAP, że zamierzała zwolnić aktorkę jeszcze przed wrześniowymi publikacjami i Martyna Rozwadowska o tym wiedziała. Dyrektorka nie wyjaśniła, co miało być powodem zwolnienia. W niedawnej rozmowie z PAP Rozwadowska powtórzyła, że w gnieźnieńskim teatrze miały miejsce zdarzenia przemocowe. Dodała, że aktorzy przyznali to na spotkaniu związkowym, tuż po artykule w "Gazecie Wyborczej".
„Dlaczego oni teraz mówią, że tych zachowań nie było, to już pozostaje do rozstrzygnięcia w sądzie. Natomiast z zachowań przemocowych w Teatrze Fredry są raporty i są świadkowie tych zachowań. Komisja antymobbingowa była, w moim odczuciu, nieobiektywna, jednak potwierdziła zachowania niepożądane, którym powinien przeciwdziałać pracodawca” - powiedziała Rozwadowska. Jak dodała ludzie zatrudnieni w Teatrze Fredry „są uzależnieni od pracodawcy, mają mieszkania, które zapewnia im teatr, dostają pensje, są zatrudniani w projektach".
„To powoduje, że może nastąpić strach przed utratą pracy lub przed postawieniem się pracodawcy. Ja rozumiem, że ludzie się boją, że chcą pozostać neutralni. Natomiast zaprzeczanie faktom, które do niedawna były oczywiste i które w środowisku teatralnym są oczywiste dla wszystkich współpracowników Rolanda Nowaka, jest z mojego punktu widzenia nieetyczne” – dodała była aktorka Teatru Fredry w Gnieźnie.