Coraz większą mamy świadomość spustoszeń w pejzażu polskiego teatru publicznego, jakie przyniosła restauracja kapitalizmu po roku 1989. Wracają przedwojenne standardy, w których - parafrazując znany bon mot - Qui Pro Quo uchodziło za teatr, a kawaleria - za nowoczesną armię - specjalnie dla e-teatru pisze Maciej Nowak.
Zaprzepaszczamy dorobek polskiego teatru artystycznego, zespołowego, inscenizacyjnego na rzecz małoobsadowych, komercyjnych przedsięwzięć, realizowanych w kinach i salkach konferencyjnych bez scenicznej infrastruktury. To one coraz częściej zawłaszczają mainstreamowe media, otrzymują wysokie publiczne dotacje, tworząc w oczach społeczeństwa symboliczną reprezentację teatru. I właśnie owe tożsamościowe czary-mary to największe zagrożenie. Jeszcze dziesięć lat temu modna warszawska publiczność chadzała na Lupę, Warlikowskiego, Jarzynę. Dziś za objaw teatromanii uchodzi bywanie w Teatrze Polonia, 6. piętro i Kamienica. Degradacja symbolicznego znaczenia teatru i aktorów ma jeszcze inny wymiar. Pamiętacie, jak to się wszystko zaczynało przed 25 laty? Aktorzy na plakatach wyborczych Komitetów Obywatelskich, sfotografowani u boku Lecha Wałęsy. Ludzie teatru, jako posłowie i senatorowie Sejmu I kadencji. Aktorzy organizujący akcję "Artyści dla Rzeczyp