Zanim jeszcze rozpocznie się akcja, teatr wypełnia muzyka - niespokojna, o szybkim, nerwowym rytmie, gorączkowa, zdyszana. Jak oddział spiskowców, pędzących przez ciemne, mgliste ulice listopadowej Warszawy, nawołujących, ku zamkniętym okiennicom - "Do broni, do broni". Zaczyna się sztuka Jerzego Żurka "Sto rąk, sto sztyletów", sztuką Scribe'a ,,Matka chrzestna". Oglądamy na scenie "swojego" teatru drugi teatr, ten sprzed 150 lat, warszawski Teatr Rozmaitości. Z usytuowaną przed nami widownią, z "tamtymi" aktorami. Ryszard Major wystawia tę "sztukę w sztuce" ("to sceniczne głupstwo" jak to określił sam autor) "jak na stołeczna scenę przystało, starannie...", co przejawia się w umiarkowanym tylko stylizowaniu gry aktorów, odwołuje się - słusznie - w tej stylizacji raczej do pantomimy niż nadużywania tzw. środków aktorskich. Płynie z tej sceny, ze zwolnionych, jak w transie, ruchów aktorów, ukołysanej sennie widowni, jakiś narkotycz
Tytuł oryginalny
Głosy listopadowej nocy
Źródło:
Materiał nadesłany
Głos Wybrzeża nr 269