Czy coś w ogóle miało sens, prócz występu Jandy i Radziwiłłowicza, a także świetnego młodego pianisty z gdańskimi korzeniami? Podobno fajerwerki były fajne. Ale fajerwerki zawsze są fajne - nawet te importowane z chińskich fabryk, w których światło nigdy nie gaśnie - widowisko Roberta Wilsona "Solidarność. Twój anioł Wolność ma na imię", kończące obchody 30. rocznicy "S" komentuje Roman Daszczyński w Gazecie Wyborczej - Trójmiasto.
Mam nadzieję, że o. Maciej Zięba z Europejskiego Centrum Solidarności nie jest zadowolony z widowiska, które zafundował na 30-lecie "S". Poszły miliony, miało być genialnie i światowo - wyszło tragikomicznie. Najlepszy był tłumek czarnoskórych piosenkarek, które nie do końca chyba wiedziały gdzie są i czym w ogóle była ta "Solidarność". Zrobiły swoje, odebrały kasę i może nawet polubiły polską gościnność. Tylko, co ma ich śpiewanie do Sierpnia? Czyżby genialnemu podobno reżyserowi przedstawienia - Robertowi Wilsonowi - chodziło o głęboką metaforę, że polscy robotnicy byli niewolnikami PRL-u? Dla mnie wyglądało to jak zebranie wykonawców na ostatnią chwilę. Tłum zebrany przed sceną musiał wysłuchać bez tłumacza przesłania od Lou Reeda i recytacji poematu amerykańskiego poety Allena Ginsberga. Tłumaczenie w telewizji było wykonane fatalnie. Czy coś w ogóle miało sens, prócz występu Jandy i Radziwiłłowicza, a także świetnego