Jest kilka powodów, by "Kupca weneckiego" w Operze Narodowej uznać za wyjątkowe wydarzenie. Ale i za dowód naszej słabości.
Wyjaśnienie tej zagadki jest proste. Przedstawienie powstało w koprodukcji z festiwalem w Bregencji i tam najpierw je wystawiono. Czy gdybyśmy podjęli się inscenizacji samodzielnie, mielibyśmy szansę na nagrodę? Być może, bo inny, własny spektakl Opery Narodowej ("Qudsja Zaher" Szymańskiego) zdobył do niej nominację. Ale tonie my byliśmy inicjatorami, by po przeszło 30 latach doprowadzić wreszcie do prapremiery utworu Andrzeja Czajkowskiego, genialnego pianisty, który wolałby jednak być kompozytorem. Gdyby nie zapał Davida Pountneya, szefa festiwalu w Bregencji, "Kupiec wenecki" spoczywałby nadal w archiwach. Europejscy krytycy zaś w równym stopniu zachwycili się inscenizacją Keitha Warnera, jak i samym utworem. "Kupiec wenecki" jest osadzony w XX-wiecznych prądach muzycznych, a jednocześnie oryginalny i pełen pomysłów. W każdej scenie tej trzyaktowej opery z rozbudowanym epilogiem Czajkowski zastosował inne środki muzyczne. Ich zwieńczeniem jest ws