Okolice Nowego Roku: krótka u nas pora wytchnienia i pospólnej życzliwości, zanim nie wrócimy do ogonków i użerania się o sprawy wokół. Tymczasem chciałoby się zrobić komuś jakiś prezencik, małą przyjemność, więc i ja tak postąpię, dobywając z mego koszyka to, co mam - dobre słowo. Ostatnią premierą operową ma dużej scenie warszawskiego Teatru Wielkiego był "Makbet" Verdiego, wczesne dzieło jeszcze sprzed chwili, gdy w kompozytorze rozwarła się magicznym sposobem tama, co dała upust strumieniowi melodii, które miały zalewać operowe pola od "Rigoletta" aż po "Falstaffa". Muzycznie więc ów "Makbet" nie nadzwyczajny, z Szekspira zostało w nim tyle, ile mogło w libretcie, jeno szkielet akcji, przecież jednak premiera okazała się sukcesem i ludzie walą na przedstawienia, jak na coś dobrego. Inscenizacja - to prawda - co się zowie. Desant spadochronowy czarownic, trup na zmotoryzowanym łóżku i jeszcze różne inne czary. O powodzeniu opery
Źródło:
Materiał nadesłany
"Polityka"