Gęba przy gębie w słusznej sprawie. W świecie, gdzie wszystko jest proste i nieskomplikowane. My to my, oni to oni. Z językiem pełnym tych samych frazesów i haseł. Gdzie krzyk zastępuje dialog, a nienawiść kwitnie w najlepsze pomimo pustych sloganów o miłości bliźniego. Dorobili mi więc gębę. A piszę to wszystko po premierze spektaklu "Miłość w Königshütte" w Teatrze Polskim w Bielsku-Białej - felieton Roberta Talarczyka w Magazynie Style.
Dorobili mi gębę. Przykleili, przyklajstrowali i została. Liczę na to, że może się po jakimś czasie zużyje. I odpadnie. Jak larwa motyla. A pod nią znowu pojawi się moja zwykła uśmiechnięta twarz. Taka jak kiedyś. Może nie bardzo wyjściowa, nie szczególnie inteligentna, ale jednak moja. Polubiłem ją. Była ze mną ponad 40 lat. Kiedyś może bym zmienił ją na inną. Mądrzejszą, bardziej pewną siebie. Odrobinę bezczelną i nieco bardziej przyjazną ludziom. Ale teraz? Po tylu latach? To byłoby głupie. Niech sobie jest tam, gdzie jest. Taka sama od lat, tylko zmarszczki co rok większe. A tu naraz plask! Coś się przykleiło. Obce to to. Uwiera, własna skóra pod spodem swędzi. Ale nie ma jak się podrapać, bo zbyt mocno gęba przylega. Przykleili i już. Została. Paru starych przyjaciół, widząc nową gębę, nie chce się przyznawać, udają, że to nie ja, przechodzą na drugą stronę ulicy, szepczą coś między sobą, palcem wskazują. Ale też w