EN

24.01.2022, 15:33 Wersja do druku

Gdzie się podział mózg Nixona?

"Wszyscy jesteśmy dziwni" wg Karoliny Sulej w reż.  Olgi Ciężkowskiej w Teatrze Nowym w Łodzi . Pisze Wiktoria Tabak w Dialogu.

fot. Natalia Kabanow

Coney Island to półwysep wchodzący w skład nowojorskiego okręgu Brooklyn. Z samego serca turystycznego Manhattanu, czyli z hałaśliwego, zatłoczonego i bijącego neonami po oczach Times Square, dojeżdża się tam, na przykład, linią metra „Q”. Pięćdziesiąt w porywach do sześćdziesięciu minut jazdy i można delektować się przyjemną bryzą i watą cukrową na promenadzie, pójść na karuzelę albo – do cyrku.

Kilkadziesiąt lat temu niejaki Fred Trump, ojciec niesławnego Donalda, o mały włos doszczętnie nie zniszczył wyjątkowego charakteru tej dzielnicy, bo zamarzyło mu się zrobić z Coney Island drugie Miami Beach. Na szczęście plany częściowo pokrzyżowała mu Komisja Ochrony Zabytków. Trumpowi seniorowi udało się jednak wyeksmitować niektórych mieszkańców, zdewastować najdłużej działający tam park rozrywki z charakterystyczną bramą z uśmiechniętą twarzą, która służyła za punkt orientacyjny, a także – postawić wysokie bloki tworzące Trump Village. Po tych zdarzeniach ostała się zresztą wymowna fotografia przedstawiająca Freda z siekierą i czterema modelkami w białych kaskach.

Tę anegdotę, ale i wiele innych, przytacza w swojej książce Karolina Sulej. Wszyscy jesteśmy dziwni. Opowieści z Coney Island to zbiór dziesięciu historyjek prosto z wnętrza „raju dla dziwaków”, jak prześmiewczo określa się to miejsce, poprzedzonych konferansjerką i uzupełnionych obszerną relacją fotograficzną autorstwa Mateusza Kubika. Zdjęcia te widzki łódzkiego spektaklu – który wyreżyserowała Olga Ciężkowska na podstawie zaadaptowanych przez Annę Mazurek reportaży Sulej – mają szansę obejrzeć także we foyer Teatru Nowego.

fot. Natalia Kabanow / mat. teatru

ZAGINIONY MÓZG PREZYDENTA I JESZCZE WIĘCEJ GENTRYFIKACJI

Atmosferę nowojorskiego wybrzeża można poczuć w łódzkim Wszyscy jesteśmy dziwni nie tylko dzięki portretom Kubika, ale także poprzez muzykę skomponowaną przez Maję Luxenberg i scenografię Gabrieli Porady. Na scenie jest i piasek, i oświetlony małymi lampkami stragan, i powiewający transparent wzywający do ocalenia Coney Island przed demonem monokultury; a, że rzecz dzieje się w Ameryce, to są też czerwone skrzynki ze szklanymi butelkami coca-coli i ekrany, na których co jakiś czas wyświetlane są archiwalne zdjęcia, fotomontaże i filmiki (wideo: Ewa Borowska) dialogujące z prowadzoną przez aktorki i aktora narracją. Takie właśnie jest Coney Island: „Plac zabaw świata”, „Elektryczny Eden” i „Sodoma nad morzem” w jednym. Znajdzie się tu przestrzeń dla wszystkich tych, dla których w innych miejscach zabrakło powietrza do swobodnego oddychania.

A nie starczyło go na przykład dla Dicka Ziguna (Sławomir Sulej), samozwańczego burmistrza, ojca założyciela wielu przedsięwzięć w tym teatru, który spłonął, awangardowego baru, który zbankrutował i cyrku, który, o dziwo, nadal działa. Zigun napisał i wystawił sztukę o melancholijnym tytule Zachód słońca nad Białym Domem inspirowaną kinem zemsty spod znaku Tarantino, w której akcja toczy się wokół poszukiwań zaginionego mózgu prezydenta Richarda Nixona. Udział biorą, co oczywiste, wdowa po Nixonie i, co mniej oczywiste, Donald Trump wraz z grupą zombie, która pod koniec dramatu podpali zresztą Biały Dom i zje jego byłych i obecnych mieszkańców.

Grają w tej sztuce wszyscy. Gra Philomena Marano (w tej roli Barbara Dembińska), artystka specjalizująca się w tworzeniu kolaży techniką papier collé i współzałożycielka kolektywu Coney Island Hysterical Society. Gra Bambi The Mermaid (Magdalena Kaszewska) niegdysiejsza pracownica seksualna, twórczyni autorskiego programu politycznej burleski; i gra Nati Patchworkowa Dziewczyna (Katarzyna Żuk), która urodziła się z ciężkimi wadami genetycznymi i była przez lekarzy „zszywana z części jej samej”, a która dziś jest starszą asystentką w laboratorium zajmującym się badaniami nad chorobami zakaźnymi.

Dramat Ziguna i próby jego wystawienia stanowią punkt wyjścia do snucia osobistych mikrohistorii z życia bohaterek inspirowanych autentycznymi mieszkankami i mieszkańcami półwyspu. Samo Coney Island też ma tutaj głos i jest to głos Pauliny Walendziak, która – jako Wyspa i Mr Strange – opowiada trochę o zmianach środowiska wywoływanych działalnością człowieka, a trochę o amerykańskich nierównościach i kontrastach najwyraźniej widocznych tu właśnie w krajobrazie. Bo Coney Island nie jest tylko utopijną przestrzenią wolności, lecz także miejscem, w którym tę niczym nieskrępowaną autonomię trzeba cały czas ochraniać przed krwiożerczymi biznesmenami pokroju Freda Trumpa i nieznającymi umiaru deweloperami. To z jednej strony turystyczna atrakcja i luksusowa weekendowa destynacja dla strudzonych życiem nowojorskich maklerów, a z drugiej – skrajnie uboga przystań zamieszkiwana w dużej mierze przez migrantów. Oba te światy ścierają się tu ze sobą, tak samo jak ścierają się w całych Stanach Zjednoczonych nadal śniących amerykański neoliberalny sen. I dlatego tak wiele miejsca we Wszyscy jesteśmy dziwni poświęca się relacji normatywności z władzą. Jesteś biały? Jesteś heteroseksualny? Stać cię na pójście do dentysty? Gratulacje – wpisujesz się w normę, której pewnie na co dzień nawet nie dostrzegasz, bo jej granice zauważają głównie osoby, które z niej wypadły albo nigdy się w niej nie mieściły. Może i proste, ale nigdy dość przypominania o tym.

fot. Natalia Kabanow / mat. teatru

FRIKOWA KONTRPUBLICZNOŚĆ

Twórczynie łódzkiego spektaklu wyraźnie odrzucają jednak ścieżkę prowadzącą do asymilacji normy. Tutaj inności się nie wypiera, lecz ją celebruje, jeszcze bardziej podkreślając i hiperbolizując wszystko to, co ostentacyjne, kiczowate, głośne i kolorowe. Jest to klasyczna subwersywna strategia polegająca na przejęciu przez grupy dyskryminowane przemocowego języka hegemonicznej większości i zamianie narzędzia opresji w narzędzie potencjalnej emancypacji. Dlatego jedną z ram dla Wszyscy jesteśmy dziwni stanowi cyrk (nazywany tu też sideshow, bo to cyrk kameralny, niskobudżetowy i ulokowany na uboczu), a w nim – negocjowanie współbycia. Ta konfrontacja nie jest nastawiona na wywołanie współczucia czy politowania, bo działa przeciwko tego typu kategoriom. Nie jest o tych, którzy przychodzą do cyrku i o ich emocjach, ale o tych, którzy w nim występują i robią to na własnych zasadach. Zarówno cyrk, jak i samo Coney Island funkcjonują w łódzkim spektaklu jako swego rodzaju kontrpubliczności (counterpublics). Tym określeniem Michael Warner w książce Publics and Counterpublics 1 nazywał grupy organizujące się w opozycji do wykluczającej sfery publicznej – do konstytuujących ją norm, języków czy obrazów. Kontrpubliczność powstaje w efekcie konfliktu z tym, co w kulturze dominujące, a tworzący ją dyskurs nie tylko buduje alternatywny porządek reprezentacji, ale niesie w sobie potencjał poszukiwania i wypracowywania nowych modeli uczestnictwa we wspólnotach.

„To cyrk, a nie medycyna, dał mi siłę, żeby walczyć o siebie” – mówi Nati Patchworkowa Dziewczyna, odczytując list do byłego prezydenta Donalda Trumpa w jednej z ostatnich scen Wszyscy jesteśmy dziwni.

Nati urodziła się z zespołem pasm owodniowych, praktycznie bez twarzy. Podobno matka i babka nie mogły na nią patrzeć, więc wychowywał ją ojciec. Do cyrku trafiła jeszcze na studiach i przez lata objechała z nim niemal cale Stany Zjednoczone, po drodze zakochując się i odkochując w różnych kobietach. Katarzyna Żuk nie „wciela się” jednak w autentyczną bohaterkę z opowiadania Sulej (co ważne: nie udaje osoby z niepełnosprawnością), ale raczej przetwarza jej historię w ramach stand-upowej konwencji formalnie nawiązującej do wystąpień Hannah Gadsby. Ramy cyrku umożliwiają grę ze znaczeniami, podważanie zastanych pojęć i wreszcie – przesunięcia podkreślające konstrukcyjny charakter społecznych kategorii. Dziwność to coś, co się stwarza i odgrywa, a nie żadna wrodzona esencja czy inne nieuleczalne piętno. Reprezentacja nie tyle naśladuje tu jakąś rzeczywistość, ile ją rekonfiguruje i ustanawia na zasadach wykraczających poza utarte binaryzmy i znormatywizowane narracje.

PREZYDENTKA LESBA

I chce zrozumieć czemu nie jest to możliwe
Czemu pan prezydent to jest zawsze
Pajac dupa dzban
I kto to właściwie wmówił nam
Że tak po prostu jest
Że to jest normalne 2

Łódzki spektakl kończy się piosenką inspirowaną słynnym wierszem Zoe Leonard, do której muzykę skomponowała Maja Luxenberg. Pierwszy wers, czyli „chcę lesbę na prezydentkę” stanowi kontrast dla wielokrotnie powracających tu figur skompromitowanych, białych prezydentów i ich wizji homogenicznego społeczeństwa, w których nie było miejsca dla większości mieszkanek Coney Island. A zatem: migrantów, kłirów, osób z niepełnosprawnością, osób w kryzysie bezdomności, pracownic seksualnych – wszystkich tych, którzy w trumpowo-nixonowym mikrokosmosie za mało się starali, za mało pracowali, za bardzo się wyróżniali albo nie myśleli pozytywnie. „[Chcę] kogoś wzgardzonego, molestowanego, deportowanego i napiętnowanego” – śpiewa Magdalena Kaszewska i dalej: „Chcę prezydenta […] który uczy się na błędach, a nie tylko je popełnia”. Finałowa sekwencja świetnie komponuje się z wydźwiękiem całego przedstawienia i stanowi jego doskonałe dramaturgiczne domknięcie.

* * *

Celowo do tej pory nie wspominałam, że Wszyscy jesteśmy dziwni to spektakl, który jest zbiorowym debiutem i powstał w ramach kuratorowanego przez Remigiusza Brzyka projektu „Nowy i Młodzi”, bo mam poczucie, że tego typu informacje często stają się wodą na młyn recenzenckiego i nie tylko paternalizmu (been there, done that). W konsekwencji debiuty nierzadko funkcjonują jako osobny gatunek teatralny – nie ocenia się ich w kategoriach autonomicznego, profesjonalnego przedsięwzięcia, ale traktuje jako próbę dorosłości, która ma wykazać czy debiutant bądź debiutantka dobrze rokuje. Za tym idą oczywiście kwestie instytucjonalne. Na Boskiej Komedii, na przykład, debiuty (pierwsze, drugie i dziesiąte) wrzuca się do sekcji „Purgatorio” wraz z nową choreografią, dyplomami szkół teatralnych i festiwalowymi koprodukcjami, czyli wszystkim tym, co nie zmieściło się w „Inferno” – grupie mistrzowskiej. Oczywiście, żeby debiutant mógł wyjść z „Purgatorio” i wskoczyć do „Inferno” musi sobie zasłużyć. Debiut urasta więc trochę do rangi być albo nie być i wiąże się z ekonomicznym i zawodowym przetrwaniem. Albo jesteś młoda i zdolna, albo nie.

Może przesadzam, i może nie mam racji, bo w końcu nie jestem artystką, tylko krytyczką i tak sobie publicznie rozmyślam, ale i tak na przekór „debiutanckim narracjom” napiszę na koniec jedynie, że czasem po wyjściu ze spektaklu czuję się po prostu dobrze. Mam wrażenie, że uczestniczyłam w czymś, co było przyjemne, wzruszające, społecznie uwrażliwione i stanowiło przeciwwagę dla smutnej polskiej rzeczywistości. I tak się właśnie czułam po Wszyscy jesteśmy dziwni.

  • 1. Zob. Michael Warner Publics and Counterpublics, Zone Books, New York 2002.
  • 2. Cytat ten – i wszystkie kolejne – pochodzi ze scenariusza spektaklu i jest fragmentem piosenki śpiewanej przez Magdalenę Kaszewską, do której słowa napisała, bazując na wierszu Zoe Leonard, Maja Luxenberg.
Tytuł oryginalny

Gdzie się podział mózg Nixona?

Źródło:

„Dialog” online

Link do źródła