"Krynicki ostaniec. Rzecz o Nikiforze" w reż. Wojciecha Markiewicza w Teatrze im. Solskiego w Tarnowie. Oglądał Mirosław Poświatowski z Temi.
Do rozważań o granicach sztuki i kiczu, artyzmu i rzemiosła zmusza nowa premiera w Tarnowskim Teatrze im. L. Solskiego, czyli Krynicki ostaniec w reżyserii Wojciecha Markiewicza. Rzecz to o Nikiforze, lirycznymi barwami malowana, z nutą muzyki łemkowskiej zespołu Serencza. Włóczęga, malarz, samouk, tysiące obrazów, malowanych byle czym i byle na czym. Nieznośny, bezdomny, pogardzany, z językiem przyrośniętym do podniebienia i duszą, w której górski krajobraz, miejski pejzaż, w której sceny religijne wierszem naiwnym, takim od serca mówią. Dziś znany i zapoznany. Dziś nawet i hotel Nikifor się nazywa. To zmusza do rozważań - o granicy, która kicz o od sztuki oddziela, a artyzm od rzemiosła. I właśnie ku takim myślom Krynicki ostaniec skłania, bo ileż życiorysów podobnych zna historia, iluż bękartów sztuki uznanej, akademickiej, niby garb i sumienia wyrzut ziemia nosiła? Kto komu dał prawo twórcę na artystę namaszczać? Bo bez tego namaszcz