O nadzieję i o zwątpienie, o zaufanie i wiarę pytano w sobotę Jerzego Stuhra podczas spotkania zorganizowanego w Gdyni przez Fundację Gdyński Most Nadziei.
Jeden z najpopularniejszych polskich aktorów, który w ostatnich miesiącach stoczył walkę z chorobą nowotworową i opisał ją w książce "Tak sobie myślę... Dziennik czasu choroby", stał się dla wielu chorych i ich bliskich postacią symboliczną. - Zaczynałem pisać ten dziennik jako testament, który kiedyś będzie czytać moja nienarodzona wówczas jeszcze wnuczka - mówił Jerzy Stuhr do słuchaczy, szczelnie wypełniających kawiarnię F. Minga w Gdyni. - Kiedy zdałem sobie sprawę, że wścibscy dziennikarze pytają o mnie w Centrum Onkologii w Gliwicach, gdzie się leczyłem, zdecydowałem się na upublicznienie wiadomości o chorobie. Zrobiłem to jednak na swoich warunkach, wybierając do rozmowy dla TVN dziennikarkę, o której wiedziałem, że nie wejdzie z butami w nieszczęście. I nagle, po tym wywiadzie, zaczęła się dziwna rzecz. Dostałem dziesiątki listów, maili, SMS-ów. Ludzie pisali, że to, co powiedziałem, pomaga im. Wtedy pomyślałem -