O Irenie Solskiej, jakiej nie było - w 50. rocznicę śmierci - pisze Łucja Iwanczewska w Trybunie.
Zastanawiam się nad pamięcią o Irenie Solskiej. Nad pytaniem, jak o niej pamiętamy? Albo, jaką ją pamiętamy? I przychodzi mi na myśl jedna właściwie odpowiedź. Pamiętamy Solską z portretów. Zatrzymaną, unieruchomioną, na zawsze odwzorowaną i przyszpiloną wzrokiem Witkacego, Wyspiańskiego, Wyczółkowskiego [na zdjęciu], Augustynowicza, Malczewskiego, Rybkowskiego, Radzikowskiego, Pautscha, Kossaka, Pronaszki. Pamiętamy nie ją, a odbitą i powieloną w licznych odsłonach twarz kobiety zamieszkującej ówczesną męską wyobraźnię. Solska przetrwała w naszej pamięci, jeśli przetrwała, jako wizerunek, maska, fantazmatyczny obraz fantazmatu. Była efektem fantazmatycznych scenariuszy swojej epoki. Pożądana przez swoich współczesnych, na scenie i w życiu, stała się zwielokrotnionym portretem samej siebie - innej. Pożądanie zawsze szuka nowego obiektu - Solska musiała grać wiele ról. Nietrudno dostrzec, że fantazmat, w którym została obsadzona, s