- Punktem centralnym naszego życia towarzyskiego był bufet. Czy aktor grał, próbował, czy nie, do bufetu przychodził obowiązkowo. Zapytać, co słychać, podyskutować o sztuce, kawę wypić. To była prawdziwa wspólnota - aktor BOGUSŁAW DANIELEWSKI
zagrał ponad 500 ról w Teatrze Polskim we Wrocławiu.
Magda Piekarska: Garderoba ma numer 101. To ta sama od 57 lat? Bogusław Danielewski: Tak. To garderoba Artura Młodnickiego, Igora Przegrodzkiego i moja. Na początku była dużo mniejsza, dopiero po pożarze powiększono ją i jest dużo bardziej reprezentacyjna. Prawda, Igor? Uśmiecha się pan do zdjęcia na ścianie. Często zdarza się panu rozmawiać z Igorem Przegrodzkim? - O, ba! Wiele lat tu razem spędziliśmy, wiele razy graliśmy razem na scenie. Łączyła nas przyjaźń. Nawet kiedy Igor wyjechał do Warszawy. Zresztą do stolicy odchodził kilka razy, kilka razy wracał, po roku, po pół. Mówiłem mu: "Robisz największy błąd w swoim życiu. Tu jesteś święta krowa, wszyscy cię szanują. Pójdziesz do stolicy, będziesz zaczynał od nowa. Tutaj będziesz u siebie w domu. Pamiętaj, starość się zbliża, trzeba dużo życzliwości". Nie posłuchał. I skończył tragiczną śmiercią, bo umierał samotny. Starych drzew się nie przesadza. - Tak.