Gdy w mieście, o którego solidarnościowej tożsamości slogany powtarza się dziś do znudzenia, ktoś faktycznie upomina się o społeczną solidarność - to znowu "ścielą się gazy, na robotników sypią się razy" - pisze Witold Mrozek w felietonie dla e-teatru.
"Kraje, gdzie najsilniej żyje historia, są najnieszczęśliwszymi krajami", pisał Stanisław Brzozowski. Do tego krótkiego cytatu z klasyka - pierwotnie odnoszącego się do Galicji i Krakowa - dużo bardziej pasować zdają się dziś inne polskie miasta. Przede wszystkim - Warszawa, ze swoimi tabliczkami "miejsce uświęcone krwią Polaków" na każdym rogu, z obrońcami krzyża śpiewającymi pod Pałacem Prezydenckim pieśń konfederatów barskich z "Księdza Marka", z organizacjami AK-owskimi konsultującymi nazwy stacji metra, wreszcie z wyraźnie zaznaczoną linią muru getta, którą przekraczam codziennie - idąc do sklepu po bułki. Jest jednak w Polsce drugie miasto narodowej pamięci, "gdzie najsilniej żyje historia". I nie jest nim bynajmniej Kraków. Mowa o Gdańsku. Wywodzi się stamtąd nie tylko wielu rządzących po dziś dzień Polską polityków, ale i jeden z mitów założycielskich III RP - biały mit "Solidarności", jedyne polskie zwycięstwo, przeciwst