"Zapasiewicz gra Becketta" w reż. Antoniego Libery na Festiwalu Dedykacje - Beckett w Krakowie. Pisze Paweł Głowacki w Dzienniku Polskim.
Za dużo maleńkich fiask. Zbyt wiele potknięć kruchych niczym rzęsa. Nadmiar aktorskich, świetlnych, dźwiękowych paprochów, którymi w inscenizacjach innej literatury, obojętne: Moliera, Czechowa, Brechta, Strindberga czy Sofoklesa, nawet pies kulawy by wzgardził - ale nie tu. Nie w seansie trzech opowieści Samuela Becketta. Tu najlichsza rzęsa podnosi bądź zgniata metaforę. W "Katastrofie" biel świateł była zbyt blada? Chyba tak. Blada biel. Obojętna, kostyczna, spłaszczająca świat przedstawiony. Biel trupia. Było tak, jakby bezlitośnie rozsmarowywała aktorskie twarze i gesty na sinych kartonach, jakby ścinała krew w krę. Nic wielkiego. Rzecz o ciemnej torturze człowieka, któremu odjęto głos, rzecz o godności podnoszenia głowy, gdy świat zdaje się być już tylko dnem - toczyła się jak Beckett przykazał. Powiadam - tylko byle co było nie tak. Świetlna rzęsa jedynie. Ale - nie ta rzęsa. Nie to światło i raczej nie to futro na karku Reży