Z "Garderobianym" miałam pecha. A to z winy naszej telewizji, która pokazała angielski film według tej sztuki. Na zawsze chyba pozostanie mi w oczach filmowy prolog. Trupa zjawia się na peronie w momencie, gdy pociąg rusza, wówczas Sir, główny aktor, wykrzykuje głosem niosącym się po całym dworcu: "Stop the train!" i pociąg staje. Słowo aktora wstrzymało ruch... Sztuka Ronalda Harwooda, będąca plotką o teatrze, historią egoistycznej, bezwzględnej ale i niewolniczej miłości, jaką wzbudza teatr, jest zarazem apoteozą teatru. Aktorzy angielscy przekazali wszystko, co dało się wygrać w tej obyczajowej formie, dobrze skrojonej sztuki ze świetnymi rolami. Grali tak, że role przylegały do nich jak druga skóra, a zza postaci kabotynów ukazywał się człowiek. A nasi aktorzy? W gremialnie, a niezasłużenie chwalonym spektaklu Zygmunta Huebnera, to aktor Zapasiewicz był zmanierowany, przeszarżowany i pusty, a nie Sir, którego Zapasiewicz miał grać, a tyl
Tytuł oryginalny
"Garderobiany"
Źródło:
Materiał nadesłany
Gazeta Wyborcza nr 48