Zaczynam się bać, że Wybrzeże cierpi na pewien rodzaj nowoczesnego mesjanizmu, a im dłużej będzie tak bezkrytycznie wierzyć w swoją nadmorską "kolebkę", tym trudniej będzie mu się z niej wydostać - o "Miasteczku G." w reż. Giovanniego Castellanosa w Teatrze Wybrzeże pisze Anna Bielecka-Mateja z Nowej Siły Krytycznej.
Zawodów po najnowszej produkcji Teatru Wybrzeże "Miasteczko G." w reżyserii Giovanniego Castellanosa jest wiele. Jedne dotykają tych, którzy uwierzyli, że będą świadkami spektaklu o anonimowym mieście i uniwersalnej trzypokoleniowej rodzinie z typowymi zanieczyszczonymi relacjami i chorymi układami trudnymi do zredukowania. Inne tych, którzy spodziewali się zobaczyć na scenie tekst, skądinąd zdolnego, autora Michała Walczaka w typowej dla niego konwencji mieszającej realizm z groteską, silnie osadzone w tradycji naszej najlepszej dramaturgii. A inne jeszcze tych, którzy, nie wiedzieć czemu, posłuchali reklamy, że "Miasteczko G." niewiele ma wspólnego z "Babcią" z Gorzowa Wielkopolskiego i jest nowym dobrze skrojonym przedstawieniem, choć przecież wszyscy wiedzą, że dwa razy wchodzić do tej samej rzeki nie wolno. Wszyscy - z małymi wyjątkami. Anonimowe miasto nie ma w sobie nic z tajemnicy. Już w pierwszej odsłonie widać na scenie wielki świetlisty n