"Ja, Feuerbach" w reż. Piotra Fronczewskiego w Teatrze Ateneum w Warszawie. Pisze Jacek Sieradzki w Odrze.
Piotr Fronczewski zabrał głos. W przedstawieniu, które wyreżyserował i w którym zagrał główną rolę, tudzież w serii wywiadów z okolic premiery wyrąbał wszystko, co myśli o starym teatrze, który ukochał, o jego historii, tradycji, odwiecznych obyczajach - i o barbarii teatru nowego, który to odrzuca. Był w tym bez wątpienia szczery. Żal tylko, że owa szczerość, ufundowana na schematach, uproszczeniach i złości, mogła wprawić, podejrzewam, w konfuzję nawet zaprzysięgłych wyznawców podobnych poglądów. Nie mówiąc już o tych, którzy obserwując bijatyki "starych" z "młodymi" w teatrze, stronią od przywdziewania kibicowskich szalików. "Ja, Feuerbach", sztuka Tankreda Dorsta sprzed trzydziestu lat, to rzecz o cudzie, wariactwie i okrucieństwie aktorstwa. Stary aktor stawia się do teatru na coś w rodzaju przesłuchania. Ma zaprezentować swój kunszt przed reżyserem, który być może będzie miał dla niego rolę. Ale reżysera nie ma na widowni,