Mało kto sięga po jednoaktówki Fredry: na scenę przykrótkie; inscenizowane 2-3 w jednym spektaklu - nie stworzą spójnej całości. Więc? Rozwiązała wątpliwości telewizja i przez trzy wieczory obcowaliśmy z uroczymi miniaturami scenicznymi pana Aleksandra Fredry. Nie tak dawno, w dobie poszukiwania nowoczesności za wszelką cenę, granie Fredry uchodziło tu i ówdzie za przejaw staroświecczyzny i złego smaku. Na szczęście podobne poglądy obaliło życie i raz jeszcze zwyciężył stary, mądry i niezmiennie zabawny autor "Zemsty". Zwłaszcza, że za jego nieco zapomniane jednoaktówki wziął się Andrzej Łapicki - reżyser, który jak mało kto dziś u nas czuje ten rodzaj humoru, ową lekkość, elegancję. Przed kilkoma laty, również w TV, oglądaliśmy jego "Fircyka w zalotach" - cóż to był za spektakl! Tempo, znakomite brzmienie wiersza, współpraca z aktorami stworzyły z komedii Zabłockiego wspaniały teatr. Podobnie i teraz stało się z Fredrą. "P
Tytuł oryginalny
Fredrowski tryptyk
Źródło:
Materiał nadesłany
Trybuna Ludu, nr 44