ADAM Hanuszkiewicz sięgnął po "Męża i żonę". Ujrzał sztukę inaczej - i nic w tym dziwnego. Każde pokolenie czyta dzieła klasyków inaczej i "Mąż i żona" znaczy dla młodych widzów z roku 1977 pewno coś innego niż dla publiczności dawniejszej. Przedstawienie jest żywe, ma dobre tempo, na sali słychać często wybuchy śmiechu i oklaski. A jednak nie mogę się oprzeć wrażeniu, że Hanuszkiewicz tym razem "przedobrzył". Nie zaufał Fredrze, chciał mu koniecznie pomóc - mniej lub bardziej. Dodał piosneczki i wierszyki, idąc za myślą Boya rozpoczął przedstawienie od sceny ze "Ślubów panieńskich", kazał kochankom leżeć w wannach, zanim pokochają się na kanapie itd. Wydaje mi się, że "Mąż i żona" to sztuka tak świetnie skonstruowana, że nie potrzebuje tych wszystkich pomocy. Każde "za dużo", oznacza tu "za mało", zamiast pomagać - szkodzi, bo rozbija harmonijną jedność dzieła, stworzonego jakby w jednym rzucie przez Fredrę. I można by
Tytuł oryginalny
Fredro z dodatkami
Źródło:
Materiał nadesłany
Trybuna Ludu nr 140