EN

14.04.2021, 15:17 Wersja do druku

Fredro w ramie

„Gwałtu co się dzieje” Aleksandra Fredry w Teatrze im. Juliusza Osterwy w Gorzowie Wielkopolskim. Pisze Beata Popczyk-Szczęsna, członkini Komisji Artystycznej VII Konkursu na Inscenizację Dawnych Dzieł Literatury Polskiej „Klasyka Żywa”.

fot. Ewa Kunicka

Gwałtu co się dzieje w gorzowskim Teatrze im. Juliusza Osterwy rozpoczyna się i kończy scenami dodanymi do Fredrowskiej komedii. Są to żywiołowe aktorskie etiudy choreograficzno-mimiczne, stanowiące rodzaj obramowania, które pozwala osadzić akcję sztuki w cyklicznym porządku radykalnych zmian w relacjach damsko-męskich. Reżyser Jacek Głomb nic do komedii Aleksandra Fredry nie dopisuje, ale wzbogaca plan zdarzeń przedstawionych wizualnym komentarzem, mącącym rozrywkowy skądinąd charakter spektaklu. I tak kolejno pierwsza scena gorzowskiego przedstawienia to pokaz męskiej dominacji, a ostatnia – kontrast w zestawieniu zabawy trzech par małżeńskich i znużenia męża przy ciężarnej żonie. Na początku spektaklu pijani bohaterowie demonstrują swą męską władzę, w ich niewybrednych gestach widać pożądanie i poczucie siły, co w perspektywie akcji właściwej sztuki stanowi znaczące uzasadnienie późniejszego buntu kobiet. Żony, szarpane, przewracane i pokładane na stole, który jest w tym przedstawieniu ważnym instrumentem gry, sprawiają wrażenie obiektów seksualnych, kompletnie podporządkowanych męskim zachciankom. Nic dziwnego zatem, że bohaterki podejmą wkrótce skuteczną akcję zmiany porządku społecznego. Na takich właśnie wizualno-fabularnych przeciwstawieniach w układzie sił mężczyźni – kobiety opiera się omawiana realizacja sceniczna komedii Aleksandra Fredry.

Przedstawienie podzielone zostało na dwie części, znacznie różniące się stylistyką wykonania aktorskiego. Pierwsza część rozgrywa się w pół drogi między serio a buffo. W scenach rozmów Tobiasza, Błażeja i Kacpra, przebranych w kobiece spódnice, i zajmujących się gospodarskimi czynnościami (kupowanie, przędzenie, cerowanie) dominuje oczywiście efekt komiczny, zgodny z literą znakomitych dialogów Fredry. Aktorzy (Krzysztof Tuchalski jako Tobiasz, Darian Wiesner jako Kasper, Mikołaj Kwiatkowski jako Błażej) zręcznie, bez szarżowania, wyposażają swych bohaterów w szereg zachowań śmiesznych, dodając tym samym do komizmu języka i sytuacji swój wariant komizmu postaci (np. przyruchy Tobiasza, nerwowo poprawiającego spódnicę czy też wyraziste zastyganie w bezruchu Kaspra, znamionujące jego przestrach). Inaczej natomiast pomyślane zostały dialogi kobiet, zwłaszcza w początkowych scenach. W wizerunkach bohaterek, kreowanych przez Karolinę Miłkowską-Prorok (Urszula), Kamilę Pietrzak-Polakiewicz (Barbara) i Joannę Gindę (Agata), nie ma takiej dawki śmieszności i głupoty, jakiej można by się spodziewać przy dosadnym podawaniu tekstu komedii. Wręcz przeciwnie, ekspresja aktorek jest dość wyważona, stonowana. Zaskakująco poważnie brzmi na przykład następująca wymiana replik:

„Barbara

Tylko im trochę pofolgować, a już po wszystkim: w jednej godzinie wszystko wróciłoby do dawnego nieładu.

Agata

Nie ma żadnego wątpienia, cnota mężów od nas zawisła!

Urszula

Dobrze wiedzeni, dobrze pójdą.

Barbara

Ich złe dotąd postępowanie wynikało, to trzeba wyznać, z naszego niedbalstwa”.

Podczas odbioru tej sceny powstaje wrażenie, że słowa nie tyle demaskują ubogą kondycję myślową bohaterek, co nawiązują do wcześniejszych przykrych doświadczeń kobiet i stanowią trafny komentarz ich stanowiska. Tym samym Fredrowski „świat na opak” nie jest jednoznacznie, prześmiewczo wywrócony do góry nogami. Tak jak mężczyźni nie są nadmiernie karykaturalni w swych damskich rolach, tak kobiety nie prezentują się wyłącznie jako figury uproszczone i obśmiane.

fot. Ewa Kunicka

Barwnym urozmaiceniem akcji „świata na opak” jest postać Filipa Grzegotki oraz relacja między zakochanymi: Kasią i Janem Dorębą. Ta pierwsza postać zbudowana została w dużej mierze dzięki kostiumowi (choć docenić warto również vis komikę Bartosza Bandury). Filip Grzegotka pojawia się w czarnej sukni/sutannie, która zakrywa jego gołe nogi, podobnie jak sprytna mowa bohatera zasłania jego pożądanie. Grzegotka w wykonaniu Bandury jak demoniczny spryciarz wije się wśród kobiet, i z retorycznym polotem korzysta z nowego układu sił, by zrealizować swe matrymonialne plany. Równie przebiegły, co tchórzliwy, jest mistrzem intrygi wśród kobiet oraz nic nieznaczącym pionkiem wśród mężczyzn. Z kolei para Kasia – Jan (w tych rolach Marta Karmowska i Jan Mierzyński) prezentuje się pomysłowo dzięki udźwiękowieniu ich relacji. Uczucie bohaterów wyrażone zostało nie tylko mową czy dynamiką ruchów i gestów, a nade wszystko partiami wokalizy. Kasia i Jan w krótkich momentach spotkań intonują melodie z partii Halki i Jontka, co sprawdza się jako ekwiwalent słowa oraz stanu emocjonalnego bohaterów – oczywiście w komediowym ujęciu. Fragmenty dźwiękowe o funkcji komicznej i charakteryzującej postaci pojawiają się również w innych częściach sztuki, a szczególnie zabawnie brzmią melodie z Prząśniczki, intonowane przez Tobiasza i Kaspra w czasie robótek ręcznych. 

Druga cześć przedstawienia jest zupełnie inna, zdecydowanie bardziej jednoznaczna stylistycznie i ludyczna, a to z pewnością dzięki efektom farsowym. W tej części spektaklu aktorzy prowadzą swe postaci szeroko, zamaszyście, cieleśnie, karykaturalnie. Nie ma tu już miejsca na cieniowanie znaczeń, na niuanse relacji damsko-męskich. Pijany Makary (Cezary Żołyński) ostentacyjnie wyraża złą opinię o kobietach, a związany, podskakujący Jan Doręba bez ogródek flirtuje kolejno z Agatą, Urszulą i Barbarą, kpiąc sobie w żywe oczy z naiwności starszych mężatek. W scenach zalotów (a de facto intrygi Jana) libido bohaterek zdominowało uprzednie ratio, dlatego tak łatwo uległy one manipulacji, i tak zawzięcie zaczęły bić się z zazdrości o potencjalnego kochanka. Oczywiście do momentu, gdy czuły się bezpieczne, bo potem – w wyniku zagrożenia najazdem Tatarów – posłusznie, szybko oddały swą władzę w ręce mężczyzn. Druga część spektaklu jest zatem rozrywką w czystej postaci. Realizatorzy przedstawienia wydobyli w tej części cały farsowy potencjał Gwałtu co się dzieje. Momentami dosadnie, z celową przesadą, co oczywiście wzbudziło stosowną reakcję – rozbawienie i śmiech widzów. Ten styl odbioru nie zmienił się nawet w finałowej scenie, już nie tak pogodnej, bo obrazującej rozpad uczuć małżeńskich: ciężarna Kasia, pozostawiona sama sobie z boku sceny, w milczeniu i konsternacji spoglądała na Jana uganiającego się za mężatkami.

Jakie jest zatem Gwałtu co się dzieje dwudziestego pierwszego wieku w reżyserii Jacka Głomba?... Jest to przedstawienie zabawne, w żadnej mierze nie rewidujące przesłania komedii Fredry – rzec można że precyzyjne i zarazem konwencjonalne w aktorskim wykonaniu. Na scenie wykreowany został bowiem świat, w którym role dawno zostały rozdane, a chwilowa zmiana status quo postaci w żaden sposób nie zachwiała utrwalonego porządku społecznego, pełnego stereotypów. Koncepcja przedstawienia, ujęcie przekazu w ramowe sceny dodane, pozwala wnioskować, że wykreowany obraz relacji kobiet i mężczyzn to bezustanna walka płci, sterowana zarówno kulturą, jak i biologią: w efekcie organicznych i społecznych różnic między mężczyznami i kobietami dochodzi do ciągłej gry o uwagę, o przewagę, o własne korzyści, a jednocześnie – do uwikłania obu płci w przestrzeń wzajemnych pożądań i fascynacji. Nie jest to w żadnej mierze opcja rewolucyjna w inscenizacji komedii. W tym rozrywkowym z gruntu przedstawieniu można jednak zauważyć dodatkową, nie rozrywkową wartość dodaną. Twórcy realizacji ujęli sztukę w ramy nie tylko dzięki klamrowej kompozycji. Warto dodać bowiem, że słowo Fredrowskie zachowane zostało w pełnej wersji, w malowniczej otoczce scenograficznej autorstwa Małgorzaty Bulandy (podstawowym elementem wystroju sceny są deski, imitujące wnętrze domu burmistrza), i w komiczno-farsowym stylu aktorskiej ekspresji. Na pierwszy rzut oka jest to klasyka w tradycyjnym wydaniu. Ale jeśli przyjrzeć się głębiej tej koncepcji – z pozoru odtwórczej – rodzą się podejrzenia. Zwłaszcza jeśli chodzi o język, którym posługują się postacie. W inscenizacji bez natrętnych uwspółcześnień, gdzie środki wyrazu cechuje daleko posunięta umowność, konwencja sceniczna staje się ramą, służącą uwydatnieniu kreacyjnej mocy języka. Język bowiem – słowo tak bardzo niewspółczesne – wybrzmiewa w tym przedstawieniu jako narzędzie walki i władzy. Język stwarza ten cały świat, ustanawia hierarchię, jest formą przemocy, wyznacznikiem statusu społecznego, medium transmitującym emocje, skutecznym narzędziem interpersonalnej rozgrywki, podszytej lękiem bądź poczuciem władzy. Tak czytam zamysł reżyserski: ujęcie sztuki Aleksandra Fredry w konwencjonalne ramy realizacyjne, z intencją wypróbowania, jak wybrzmiewa dziś na scenie język starej komedii. I czy jest to jedynie słowo w swej odsłonie rozrywkowej, czy też gdzieś pod pokładem nieaktualnych już frazesów nie zaznacza się ciemna strona farsy, reprezentującej świat zmechanizowany, oparty na przemocy i werbalnym sterowaniu. Takie ujęcie wypowiedzi scenicznej, niezależnie od jej tekstowego źródła, jest dzisiaj szczególnym wyrazem naszej wrażliwości komunikacyjnej i formą nawiązania do współczesnych doświadczeń społecznych.

Aleksander Fredro, Gwałtu, co się dzieje, reż. Jacek Głomb, Teatr im. Juliusza Osterwy w Gorzowie Wielkopolskim, prem. 5 września 2020


fot. Ewa Kunicka

Źródło:

Materiał własny

Wątki tematyczne