"Dożywocie" Aleksandra Fredry w reż. Filipa Bajona w Teatrze Polskim w Warszawie. Pisze Hanna Karolak w Gościu Niedzielnym.
Smutny obraz świata nie prowokuje do żartów. Wystawione w Teatrze Polskim "Dożywocie" Aleksandra Fredry potwierdza moje odkrycie, dlaczego autora nazywano "smutnym komediantem" i dlaczego pisarz złamał pióro na 20 lat. Rozumiem też wyznanie Gabrieli Zapolskiej: "Ja śmiać się na "Dożywociu" nie mogę. Doznaję wręcz przeciwnego wrażenia". W istocie jest to sztuka nad wyraz ponura. A że widownia od czasu do czasu się zaśmiewa, robi to siłą przyzwyczajenia. Wszak Fredro pisał komedie, czyż nie? I druga, nie mniej ważna uwaga na temat Fredry, jaka padła z ust Tadeusza Różewicza: "To jedyny polski dramatopisarz, który zajmował się życiem". A życie wówczas wymagało kompromisów, co więcej, wyrzeczenia się ideałów i brutalnej odpowiedzi na pytanie: "Co u ciebie w większej cenie/ czy pieniądze, czy sumienie". Sądząc po fabule, większość bohaterów wybierała to pierwsze. Czymże więc było owo "dożywocie"? Umową, na mocy której właściciel