Śluby panieńskie" Fredry-Englerta to przeniesienie do Teatru Telewizji inscenizacji z Teatru Narodowego. Styl ten sam, co przy "Mężu i żonie" tegoż reżysera. Oderwanie się od drobiazgowej wierności XIX-wiecznym realiom, ale bez uwspółcześniania na siłę. Można by rzec, że świat Radosta, Dobrójskiej, Gucia, Albina, Klary i Anieli istnieje gdzieś w przeszłości, ale mniej odległej - pisze Piotr Zaremba w tygodniku W Sieci.
Nieco dodatkowych kontekstów - słowne fechtunki odbywają się w wiejskiej scenerii, którą tworzy również apetyczna dziewczyna wiejska, kontrapunkt dla kaprysów panien z dworku. Ale nadmiernego udziwniania nie ma. Englert reżyser stawia na Fredrowski dialog. Tyle że drobnymi przestawkami tekstu eksponuje postać Radosta, który z pociesznego staruszka ulegającego bratankowi staje się melancholijnym, świadomym przemijania wszystkiego komentatorem, dawnym birbantem, podstarzałym Guciem (dlatego tak przywiązanym do młodszego krewniaka), a przy tym człowiekiem niespełnionym. W tej roli oczywiście Englert, który z upływem czasu jest jak coraz lepsze wino. Trochę to poza tekstem, ale nie wbrew niemu. Można z niego wyłowić różne sygnały, choćby wzmiankę o dawnym uczuciu Radosta do Dobrójskiej. Może Gucio wikłając swoje miłosno-małżeńskie intrygi, realizuje to, czego Radost nie miał śmiałości zrobić z własnym życiem? Na starość coraz lepiej rozumi