"Rola w rolę, niby dobrany komplet instrumentów, czekają batuty reżysera. Zadanie, wedle pojęć dzisiejszej reżyserii mało wdzięczne, bo nie dające okazji do żadnych dodatków'' (...) - pisał o "Damach i huzarach" Boy. Januszowi Nyczakowi musiało się jednak owo zadanie wydać najwdzięczniejsze, a sceniczny rezultat dowiódł, że prawdziwy maestro wziął batutę do ręki. Poznańskie "Damy i huzary'' Aleksandra Fredry w Teatrze Nowym doprowadziły festiwalową publiczność niemal do spazmów ze śmiechu, w czym zasługa po pierwsze Fredry, którego dowcip jest tu nieśmiertelny, po drugie reżysera, który nie uronił zeń ani kropli, a nawet wydobył rzeczy, o których się hrabiemu nie śniło, po trzecie wreszcie aktorów, którzy bezbłędnie i do końca dali temu dowcipowi wyraz. Nyczak nie przejął się niejednoznacznością gatunkową utworu. Zrezygnował nawet z klasycznokomediowego rozwoju podstawowego nurtu intrygi i potraktował całość jako czy
Tytuł oryginalny
Fredro do rozpuku
Źródło:
Materiał nadesłany
Trybuna Opolska