"Śluby panieńskie czyli magnetyzm serca" Aleksandra Fredry zaproponował warszawski Teatr Ateneum na nadchodzący, "ogórkowy" sezon. Pomysł mądry, acz nieco ryzykowny - będący bowiem sprawdzianem żywotności i świeżości fredrowskiej komedii, napisanej bądź co bądź sto czterdzieści trzy lata temu.
Spektakl jednak broni się znakomicie. Tekst, nieco skrócony, lśni dowcipem, wdziękiem i lekkością. Mistrzowsko skonstruowana intryga, choć nieco dziś anachroniczna, przyciąga uwagę i wybornie rozwesela. Sprawna reżyseria, ciekawie zagrane role, realistyczna oprawa scenograficzna - współtworzą tę nieudziwnioną, chciałoby się powiedzieć klasyczną inscenizację fredrowskiego dzieła, potwierdzają jego komediową moc i ciągłą żywotność. Przedstawienie opiera się jednak przede wszystkim na dobrym aktorstwie. Lekkomyślny i trzpiotowaty, a zarazem mądry i czujący jest Gustaw - Andrzej Seweryn. Ważna to i dobra rola, a sam aktor zdaje się być nią szczarze ubawiony. Płaczliwy i sentymentalny Albin (Tadeusz Borowski) jest może odrobinę przerysowany, ale także przekonywający. Znakomite są dwie młode panie. Klara - Grażyna Barszczewska - zacięta w swej "nienawiści" do mężczyzn, inteligentna, żywa jak iskra, przekomiczna. I Krystyna Janda (Aniela) -