Dopiero Jarzyna rozwalił precyzyjną konstrukcję, kadencję, frazę swoim rewolucyjnym "Magnetyzmem serca". Omal nie dostałem zawału, ale przynajmniej wiedziałem, o co temu, niewątpliwie zdolnemu, reżyserowi chodzi. Kiedy już wszystko zwyobracał, zmiażdżył średniówkę, zlikwidował enjambement (przerzutnię) - wprowadził na scenę Radosta, który skończył przedstawienie kwestią: "Ja się tu nie znudzę!". I rzeczywiście od tego się zaczęło - pisze Andrzej Łapicki w Teatrze.
To Sasza Bardini wymyślił na mnie określenie "Strażnik Fredry". No, nie za bardzo go upilnowałem. Ciekawe, że Fredrą przed wojną nikt się nie ekscytował. Grano poprawne przedstawienia, raczej dla szkół. Dzięki temu widziałem Ćwiklińską w Podstolinie, Lubieńską w Klarze, Stanisławskiego w Papkinie. A w "Panu Jowialskim" Ćwiklińską w Szambelanowej, Solskiego w Panu Jowialskim, Węgrzyna w Ludmirze. Zostały mi tylko zakurzone wspomnienia. Poza Perzanowską i jej "Damami i huzarami" w Ateneum nikt nie odświeżał Fredry. Grano jak leci. Oburzał się Jerzy Leszczyński w gazetach, że to, co robi Perzanowska, to zbrodnia, ale nie wywołało to większego odzewu. Grano, bo Fredro, i już. Schiller się tym nie interesował, dla Wiercińskiego było za śmieszne, Axera nudziło. Po wojnie Jerzy Kreczmar usiłował zająć się Hrabią. Ale i on by niczego nie wymyślił, gdyby nie genialny Tadzio Łomnicki w Łatce. Bo Fredro stoi na aktorach. Sam tego doświadczyłe