Podobno Janusz {#os#14173}Głowacki{/#}, od dziesięciu lat mieszkaniec Nowego Jorku, robi karierę w świecie. Jego sztuki są grane na Wschodzie i Zachodzie, czyli czegóż chcieć więcej. Nie wiem, jak jest naprawdę, nie byłem, nie widziałem, ale wierzę na słowo. Głowacki przez cale tata sześćdziesiąte i siedemdziesiąte był literackim kronikarzem tzw. warszawki inteligencko-artystycznej z domieszką lumpenfascynacji a la Marek Nowakowski, ale od dawna, powiedzmy od powieści "Moc truchleje" (o Stoczni Gdańskiej roku 1980), ma ambicje większe: pisanie o polityce, władzy, a także problemach społecznie ważniejszych niż duchowe perturbacje nietrzeźwych artystów w Spatifie. Nie wiedzieć dlaczego tamte wcześniejsze utwory były o wiele lepsze. Na dorabianie teorii nie ma tu miejsca, więc muszę poprzestać na gołosłownym stwierdzeniu, biorąc zań najzupełniej prywatną odpowiedzialność. "Fortynbras się upił" najnowszy dramat Głowackieg
Tytuł oryginalny
Fortynbras się upił (ale niepotrzebnie)
Źródło:
Materiał nadesłany
Gazeta Wyborcza nr 290