"Slow Man" w reż. Mai Kleczewskiej w Teatrze Wielkim w Poznaniu na XXII Malta Festival Poznań. Pisze Paweł Krzaczkowski w Teatrze.
Dzięki efektowi slow motion mowa w operze Nicholasa Lensa staje się śpiewem, a opera spowolnionym dramatem. W pewnym momencie poznańskiej opery "Slow Man" na ekranie pojawiają się Elizabeth Costello i Paul Rayment, główni bohaterowie powieści Coetzeego. Kamera przypatruje się ich twarzom. Mówią, ale - co najistotniejsze - obraz przemyka w znacznym zwolnieniu. W rezultacie ruchy mimiczne wydają się na swój sposób monstrualne. Usta zatrzymują się w otwarciu. Powoli się zamykają. Dla mowy to ruch całkiem obcy, spoza jej świata. Emisja zatrzymana na konkretnej głosce to przecież domena śpiewu, a nienaturalne zachowanie i stanie przed publicznością z szeroko otwartymi ustami wskazywałyby raczej na operę. Choć za obrazem nie podąża w tym wypadku głos, możemy odnieść wrażenie, że Costello i Rayment śpiewają. Tak jakby chciano zasugerować, że opera to mówienie spowolnione. Różnica pomiędzy teatrem dramatycznym i operowym okazuje się kwestią te