"Czas kochania, czas umierania" w reż. Tomasza Gawrona w Teatrze Dramatycznym w Warszawie. Pisze Natalia Fijewska-Zdanowska w portalu Polskiego Radia.
Może udałoby się uratować kiepski tekst, gdyby nakreślone typy uzupełniono na scenie indywidualnymi cechami. Trzy lata temu sztuka "Czas kochania, czas umierania" stała się w Niemczech wydarzeniem. Autor, Fritz Kater (Armin Petras), został obwołany najlepszym dramaturgiem 2003 roku, a spektakl najlepszą realizację sezonu. Krytykę zachwyciła tematyka sztuki: problemy pokolenia dorastającego w NRD w latach 80., na przełomie upadającego komunizmu i rodzącego się kapitalizmu. Kater chciał mówić o pokoleniu zagubionym, wykorzenionym, pozbawionym wiary. O współczesnym sobie pokoleniu, ale w polskich realiach, chciał również opowiedzieć (za pomocą tekstu Katera) młody reżyser Tomasz Gawron. Ale wystawiony na małej scenie warszawskiego Teatru Dramatycznego spektakl nie spełnia zamierzeń ani dramaturga, ani reżysera. Dramat Katera został napisany specyficznie - skomplikowana forma dominuje nad dość skąpą treścią. W krótkim tekście pojawia się zbyt