EN

6.09.2023, 14:44 Wersja do druku

Flirtując z ciotką

„Sztuka kochania” Michaliny Wisłockiej w reż. Miry Mańki w Teatrze im. J. Kochanowskiego w Opolu. Pisze Anna Wakulik, członkini Komisji Artystycznej IX Konkursu na Inscenizację Dawnych Dzieł Literatury Polskiej „Klasyka Żywa”.

fot. Klaudyna Schubert

Są pytania: „Czy każdy chłopiec długowłosy to chuligan i łobuz?”.

Są twierdzenia: „Podrywacze mają własny sposób bycia i obyczaje.”

Są praktyczne uwagi: „Mięso, ryby, jaja, sery. Brak tych składników w jadłospisie, z wyraźną przewagą jarzyn, stwarza sytuację znaną z popularnej piosenki «jak mieć siły do tych spraw, gdy ciągle szczaw, pomidory, szczaw, pomidory, szczaw…»”.

Są wreszcie mądrości: „Miłość jest twórczością, a nie recytacją wyuczonych wierszyków”; „pośpiech w miłości jest błędem niewybaczalnym!”.

Tako rzecze Michalina Wisłocka w Sztuce kochania.

Ach, co to za wspaniała literatura dla antropologów kultury! Słowa „współżycie” i „stosunek” są tu używane równie często, jak „kochanie” i „wzajemność”, ton grożącej palcem, ale kochanej ciotki miesza się z językiem atlasu anatomicznego, zawiłości relacji międzyludzkich – z problemami z krążeniem, pragnienie wolności – z marzeniem o stabilności. Michalina Wisłocka w swojej legendarnej książce balansuje na granicy ludzkiego i boskiego, gdzie spotykają się udręki niesfornych wydzielin i ekstazy połączeń z drugim człowiekiem, który rozumie nasz dowcip.

Nie dziwię się Mirze Mańce, że nie mogła się powstrzymać i zbudowała swój autonomiczny tekst wokół cytatów z Wisłockiej, które zdają się być trampoliną do myślenia, co to dziś znaczy „sztuka kochania”.

Podejrzewam, że w trakcie pracy nad spektaklem reżyserka myślała o społeczeństwie, które w momencie wydania książki było jakby dziesięcioletnią dziewczynką, podkradającą starszej siostrze „Bravo Girl” i czytającą od razu „Pytania intymne”, przy jednoczesnej pogardzie względem newsów z życia Varius Manx. O społeczeństwie, które w roku 1978 nie mogło słowa „łechtaczka” wpisać do przeglądarki i w 0,392205298 sekundy otrzymać 3493028 zdjęć dotyczących wyszukiwania.

Ale prawdopodobnie myślała też o tym samym społeczeństwie kilkadziesiąt lat później – o grupie ludzi, której nieobca jest waginoplastyka, karboksyterapia i Tinder. O społeczeństwie, które zależnie od dekady i systemu polityczno-ekonomicznego tak bardzo i tak różnie manifestuje swój lęk: co ten ktoś, kto jest tak blisko mnie, zauważy, jaką bolesna prawdę prawdę odkryje, widząc, że mam rękę, nogę, włosy, brzuch? Jak go schować, zakryć, jak udać, że go nie ma, że jestem inny, niż jestem?

A Mira Mańka zapytuje: nie pomyślałeś, człowieku, że ten człowiek naprzeciw marzy, żeby dotknąć właśnie miękkiego, ciepłego, ludzkiego brzucha?

Reżyserka drąży: a gdyby tak znaleźć balans między nieświadomością, że warto umyć się pod pachą, a dojściem do takiego nadużywania filtrów do zdjęć, że prawdziwa ludzka twarz wydaje się nieprawdziwa? Gdyby ciało przestało być problemem, przeszkodą, obszarem wstydu
i epicentrum naszych myśli, a stało się po prostu czymś, dzięki czemu możemy się skontaktować z drugim człowiekiem? Czy już możemy zacząć tak myśleć?

Swój spektakl w opolskim teatrze buduje na czymś bardzo przeze mnie odbiorczo pożądanym: na niecynicznym poczuciu humoru, na spojrzeniu krytycznym, ale nie dydaktycznym, przedstawiającym nam jedną jedyną prawdę. Przeciwnie – zbiorowy bohater jej tekstu i przedstawienia, mężczyzna i jego podzbiory, przechodzi na naszych oczach drogę od poszukiwania jakiegoś oparcia w świecie zewnętrznym (kiedy to znajduje archaiczny wykład Wisłockiej o tym, jak wygląda życie seksualne między – jakżeby inaczej – mężczyzną i kobietą), fascynacji fizjologią seksu, tłumaczeniem sobie tego, co się z nim dzieje podczas zakochania z chirurgiczną precyzją anatoma. Cytaty z Wisłockiej, plączące mu się w głowie i z humorem przedstawiane jako dialog poszczególnych układów w organizmie, okazują się niewystarczające, krążące wokół tematu, ale omijające jego sedno. Są śmieszne w swojej kategoryczności, wzruszające naiwnością przekonań i przykazań z epoki, w której mało kto miał do czynienia z chociażby podstawami psychologii (co, kiedy kobieta jest brzydka? Niech dużo się uśmiecha i dowcipkuje, znajdzie się jej amator! Kobiety, nie odrzucajcie łysych – mają dużo testosteronu, mogą się nadać na męża!).

Nie ma drogi innej, niż doświadczenie – zdaje się mówić reżyserka i spotyka naszego bohatera z kobietą. Od tego momentu możemy śledzić, jak wstyd, niepewność i strach przeradzają się we wzajemne porozumienie, badanie siebie, przyzwalanie na słabości, wypracowywanie komunikacji (i na przykład zdziwienie się, że ktoś kogoś pyta: chcesz się ze mną kochać?). Kacprowi Sasinowi trafił się świetny i ryzykowny monolog: mógł w swoim opisie tego, jaki chce być, jak chce się wyplątać z tego, co stereotypowo męskie, pójść w niebezpieczne rewiry manifestu. Postawił jednak na spokojną mądrość i jest w tym naprawdę wzruszający. Okazuje się, że o wszystkim można pogadać, że gdy słowa „pochwa”, „penis” i „orgazm” pozbawić pornograficzno-medycznego kontekstu, można w nich odnaleźć coś, co opisuje nasze pożądania, chęci, niezbywalne elementy życia.

Michalina Wisłocka nie raz zwraca w swojej książce uwagę na dramaturgię, że mianowicie rytm, tak w dotykaniu, oddychaniu, jak i zapewne w pisaniu i teatrze, jest sprawą podstawową. Mira Mańka transponuje rytm rodzącej się w bohaterach miłości na rytm i dramaturgię przedstawienia. Potrafi bez problemu rozhuśtać sześciu mężczyzn i publiczność, raz buduje scenę wolniej, raz szybciej, raz na śmiesznie, raz na poważnie. Aktorzy grają ciałem, głosem, gestem, budują chóralny świat z partiami solo i świetnie się w tym sprawdzają – młodsi, starsi, wyżsi, niżsi, łysi i owłosieni.

Dawno nie widziałam tak zadowolonej publiczności. Wszyscy, sprytnie prowadzeni przez reżyserkę przez różne fazy doświadczenia teatralnego na planie doświadczenia seksualnego, przeżywają w pewnym momencie orgazm ze śmiechu, by na koniec wejść w fazę rozluźnienia, wytchnienia, kiedy aktorzy, na początku spektaklu spięci i niepewni, ukazują się nam jako ci, którzy weszli w spokój i zen. Mówią: różnie może być z nami, ze mną i tobą, wybrany człowieku, przyjmuję związek ze wszystkim, co niesie. Miłujmy się na poważnie i jednocześnie na luzie, zdaje się zaś mówić reżyserka. Można się bać i wstydzić, nie szukać wspólnoty i bliskości, a potem obudzić się już po życiu, żałując każdego nieuśmiechu, nierozmowy, niedotknięcia i niepocałunku.

Mira Mańka i Michalina Wisłocka grają do jednej bramki. Gdyby nie urodziły się w bardzo różnych od siebie dekadach, prawdopodobnie uwspólniłyby język i zgodziły się co do priorytetów. Można było przy wystawianiu tego tekstu wybrać drogę parskania na porady dla dziewcząt brzydkich, by bawiły potencjalnego partnera dowcipem, do dziewcząt o włosach krótkich, by jednak przemyślały kwestię fryzury, ale u Mańki polemika z anachronicznym językiem, anachronicznymi rozpoznaniami psychologicznymi, z dydaktyzmem jest przeprowadzona jak terapia: zobacz, człowieku, nie wpadaj w błędy myślenia Wisłockiej. Powiesz coś komuś, a może przede wszystkim sobie – i przestanie uwierać, powiesz – i przestanie boleć, powiesz – i nagle wszystko będzie łatwiej.

Powstaje z tego świetne w rytmie, kameralne sceniczne haiku nie roszczące sobie prawa do bycia Ważnym Przedstawieniem – i może dzięki temu właśnie takie się staje.

 

Sztuka kochania według Michaliny Wisłockiej, reż. Mira Mańka, Teatr im. Jana Kochanowskiego w Opolu, prem. 26 maja 2023.

Źródło:

Materiał własny

Autor:

Anna Wakulik

Wątki tematyczne