TO już drugi polski debiut autorski w tym sezonie, który w dziwny sposób przypomina odgrzewaną ze smaczkiem ubiegłowieczną komedię zabawnej spółki autorskiej: Fleurs et Caillavet. Tyle, że z polskimi przyprawami. Myślę o "Przedszkolu miłości" i wystawionej ostatnio na scenie Ateneum komedii Ireneusza Iredyńskiego "Męczeństwo z przymiarką". Omawiając "Przedszkole" byłem zdenerwowany błahością tematu i brakiem farsowego zacięcia debiutującego polskiego Fleursa. Po zobaczeniu "Męczeństwa" doszedłem do przekonania, że zapanowała u nas widocznie moda na śmieszne i bezpretensjonalne błahostki, bawiące bardziej aktorów i reżysera, niż widzów. Może to i dobrze, że zamiast złych sztuk "problemowych" bierze się na warsztat sceniczny lekkie, pulsujące młodzieńczym humorem i brakiem odpowiedzialności farsetki? W każdym razie wyszedłem z Ateneum szczerze rozbawiony. Ta "flipiada" z błyskotliwym dialogiem i dobrze zarysowany
Tytuł oryginalny
Fleurs po polsku
Źródło:
Materiał nadesłany
Dziennik Ludowy nr 23